piątek, 30 października 2015

Jesienna medytacja


Jesień, jak co roku nieuchronnie zmierza ku zimie. Cudownie jednak i niespiesznie rozpieszcza nas jeszcze promieniami jesiennego słońca, zachwycając wszystkimi odcieniami złocistej żółtości. W każdym kącie naszego domu kryją się, nieco już przyschnięte kasztany i żołędzie, a my niestrudzenie wciąż, z każdego spaceru przynosimy kolejne skarby jesieni. 
Z ostatniego spaceru przynoszę w głowie taki skarb: na alejce parkowej stoi matka, z małym, zapewne „przedszkolakowym” plecaczkiem na ramieniu. Wzrok ma zwrócony w stronę swej latorośli. Mój wzrok też wędruje w tamtym kierunku, a moim oczom ukazuje się pokaźna sterta liści, w której to, po pas zakopany, siedzi mały chłopiec. Niczym niewzruszony, wpatruje się przed siebie, choć chyba na nic tak naprawdę nie patrzy. Nic nie zakłóca jego kontemplacji. Z lekką obawą zerkam na matkę chłopca, wyczekuję nerwowego i często słyszanego w parku: „no chodź już wreszcie!” albo „dopiero prałam te spodnie, wstawaj natychmiast!”. Nic takiego się nie wydarza. Jest tylko cierpliwe wyczekiwanie, niewzruszony spokój i oczekiwanie….
Zabieram ten obraz ze sobą. Ponoszę go trochę w głowie, niespiesznie, w tę złotą, polską jesień. Pokontempluję go trochę, zwłaszcza pierwszego dnia listopada...

czwartek, 15 października 2015

Wszystko się kojarzy!

Zaprzyjaźniona blogerka zauważyła niegdyś, całkiem chyba słusznie, iż temat seksu może zapewnić dodatkowy rozgłos. „Stópka za stópką” to jednak blog macierzyński, a oczywistego związku między seksem i posiadaniem dzieci nikomu chyba tłumaczyć nie trzeba. Nie będzie, więc o seksie, ale o tym, co się, komu kojarzy, ale od początku…
Od paru dni siedzę z moją rozkoszną i (dosłownie!) smarkatą pociechą w domu. Sam katar nie jest wprawdzie w stanie powstrzymać nas przed wyjściem, ale już w pakiecie ze stanem zapalnym uszu i „śniegodeszczem” tańcującym w rytm przejmującego wiatru, a i owszem, czyni z nas prawdziwe domatorki!
Mniej więcej w 5 godzinie macierzyńskiej dniówki zabawki, jak zwykle, okazują się co najmniej mało przydatne. Na szczęście Ania jest wielką amatorką prac porządkowych, przy czym rozładowywanie zmywarki jest zdecydowanie na pierwszym miejscu w rankingu domowych atrakcji. Pnąc się na paluszkach, z otwartą buzią i ogromnym zaangażowaniem naciska również przycisk „start” na pralce, a do zamiatania podłogi zagania mamusię, co najmniej dwa razy dziennie. 
Nic jednak, absolutnie nic nie może się równać z atrakcjami jakie czają się na każdym niemal rogu, ogromnego świata, który czeka na zewnątrz… A trzeba przy tym zaznaczyć, że Ania jest przykładem dziecka typowo i bezkompromisowo podwórkowego, a może należało by rzec „dworskiego”, gdyż na naszej ziemi zagłębiowskiej, wychodzi się właśnie na dwór ;)

I właśnie z dworem mojej córce kojarzy się niemal wszystko! Oglądamy na ten przykład spokojnie książeczkę o morzu, a tu bach, ilustracja z wiaderkiem i łopatką i moja Ania już tupta do drzwi. Ściągam ją z powrotem, mówię coś o kwiatuszkach na jej koszulce, a ona już pod drzwiami, wszak kwiatki rosną na działce. Piesek-w parku, rowerek-w parku, ptaszki-na drzewach, wiadomo, przecież nie w naszej łazience!
Chwilowo popadam więc w lekką paranoję, próbując uniknąć owych dworskich skojarzeń boleśnie gryzę się w język, bo tak naprawdę, zupełnie będąc szczerym, samą mnie już ciągnie na zewnątrz, poza cztery ściany. Krew z mojej krwi, zatem rozumiem Aniną tęsknotę za wyjściem z domu.
Jednakowoż nie będziemy się mazgaić, przyklejając tęsknie nos do okna…
Zamiast tego odkrywamy świat domowy. Ania bardzo zgrabnie dryluje śliwki, podejmuje próbę smarowania chleba masłem oraz bacznie, bez ukrywanej fascynacji, śledzi proces powstawania jajecznicy i chyba wreszcie pojmuje czym różni się to jajo ugotowane od surowego.
Mówiąc krótko dom kojarzy nam się… coraz lepiej!
P.S.
Może jednak słowo „seks” padło wystarczająco wiele razy w pierwszym akapicie i mój post osiągnie niespotykaną dotąd poczytalność?!

sobota, 10 października 2015

Czapka niewidka


Stopa za stopą pniemy się na Skrzyczne. Małe stópki zwisają po bokach nosidła, a ich właścicielka smacznie śpi kołysana w rytm kroków taty. Nie podziwia aktualnie widoków, a już zupełnie nie zdaje sobie sprawy z wysokości, na jaką się pniemy. W jej malutkim umyśle zapewne nie mieści się jeszcze pojęcie gór, a fakt zdobywania najwyższego szczytu Beskidu Śląskiego absolutnie nie robi na niej wrażenia. Po co więc ją tam zabieramy? Po co ta wycieczka na szczyt zaliczany do Korony Gór Polski, skoro, jak wielu twierdzi „i tak nic z tego nie będzie pamiętała”?

Reinhold Messner pytany o to, dlaczego chodzi po górach, odpowiedział krótko: „Bo są.” My też z tegoż właśnie powodu tam się pchamy. Rodzicielstwo przywdziało nam wprawdzie na jakiś czas czapkę niewidkę, w którą odziani spacerowaliśmy po parkach, placach zabaw i innych „nizinnych” atrakcjach, ale to tylko czapka, można ją zdjąć! Góry to nasza pasja. Tak lubimy spędzać czas. To jedna z rzeczy, które nas połączyły. Tak było zanim pojawiła się Ania i tak jest nadal. 
Dlatego właśnie chodzimy z Anią w góry. Chodzimy teraz inaczej, inne stawiamy cele, ale nie ma w tym tęsknoty za „starym stanem rzeczy”. Jest tylko jeden warunek bezwzględny: naszej Ani musi się to podobać!
Skąd wiemy, że się jej podoba? Uśmiech od ucha do ucha, mówi nam wszystko, ale kiedy Ania jeszcze w piżamie ciągnie nosidło górskie do drzwi, z wielką determinacją powtarzając „brum, brum”, nie mamy już ani cienia wątpliwości.
P.S. W ten weekend pogoda wspaniała na wędrówkę górską, zimno, świeci słońce, dobra widoczność. Kiedyś bylibyśmy już w górach. Ania ma wirusowe zapalenie ucha i gardła. Jesteśmy w domu i… jest nam razem jak zwykle bardzo dobrze!