poniedziałek, 6 lipca 2015

Szczęście za paznokciem

Wracamy do domu. Samochód wypełnia zapach świeżo zerwanego oregano, mięty i szałwii, która przytula się teraz bezwstydnie do gałązek lubczyku. Wieziemy ze sobą wytłoczkę pełną jajek, od tych szczęśliwszych kur oraz całą masę wspomnień z dwutygodniowej wyprawy na wieś.
Nie wiem czy to moja dobra pamięć, czy raczej to, co pozostało jeszcze na podeszwie buta, przypomina nasze niedawne wycieczki do obory i kurnika. To tam właśnie, Ania przekonała się, że kury to „szybkobiegi, które nie wykazują zainteresowania pieszczotami, a kogucie „kukuryku” brzmi zgoła inaczej niż dźwięki nieudolnie wydawane przez mamusię, babcię czy innego dziadka.



Sympatyczna krówka Łatka z ulubionej lektury Ani, okazała się natomiast zwierzęciem sporych rozmiarów, któremu nieodzownie towarzyszy zgraja much. Z resztą, jeśli chodzi o rzeczone muchy, to uważna obserwacja jednej z nich stała się główną atrakcją pierwszego dnia pobytu na wsi. Głośno bzyczący stwór szybko jednak stracił na popularności, kiedy tylko do uszu Ani dobiegły wrzaski młodego drozda, a codzienny repertuar ptasich śpiewów okazał się być nieporównywalnie bardziej atrakcyjny niż mamusiowe „ćwir, ćwir”.


Potem były jeszcze wycieczki po leśne poziomki, skąpane w porannej rosie oraz popołudniowe polowania na prawdziwie chabrowe chabry i niezwykle delikatne maki, każdorazowo zaskakujące Anię swą kruchością. Delikatne okazały się też babcine roślinki, które niezbyt dobrze znosiły „pielęgnację” w wykonaniu mej latorośli. Ogrodnicze eksperymenty oraz wielokrotny przegląd kamyków, gałązek i innych przydrożnych skarbów, pozostawiły czarną pamiątkę za paznokciami Ani. Z rozrzewnieniem przyglądam się tym małym rączkom, namiętnie brudzonym i niechętnie mytym i cieszę się, że to dzikie, swobodne brudzenie się stało się udziałem mojej pociechy.

Lubię czytać o tym, jak naukowcy potwierdzają swymi odkryciami to, co w „mądrości ludu” znane jest nie od dziś. Tym razem rzecz dotyczyła brudu właśnie, a konkretniej odkrycia, że kontakt z bakteriami glebowymi powoduje u człowieka wzrost poziomu serotoniny, czyli tzw. hormonu szczęścia. Tym oto sposobem życiowa prawda, że brudne dziecko, to dziecko szczęśliwe, została udowodniona, a ja cieszę się ogromnie z wykazywanej przez moją córę ogromnej determinacji w dążeniu do szczęścia.














P.S. Niestety powrót do domu zmusił nas do zmierzenia się z miejskim brudem, a konkretniej z parkowymi alejkami pełnymi takich „skarbów” jak niedopałki papierosów, kapsle i psie kupy. Radości jest więc trochę mniej ;)

2 komentarze: