Gdzie on się uchował?! Ze zdziwieniem pyta mnie koleżanka na
widok żółtego pluszaka ze zdjęcia obok. Jestem równie zaskoczona, ale
bynajmniej nie obecnością miśka, a zdziwieniem malującym się na twarzy
koleżanki. Wszak jestem chyba wzorcowym przedstawicielem beznadziejnie
sentymentalnych typów, wywodzącym się w dodatku z domu, w którym wszystko się
zbierało, przechowywało, podawało dalej. Skoro, więc moja córka chodzi w
sweterku, który ja nosiłam będąc w jej wieku, a na jej półce z książkami stoją
i te, z mojego dzieciństwa, tym bardziej przechowywanie najważniejszego misia
wydaje się rzeczą, co najmniej naturalną.
Miś, o wdzięcznym imieniu Żółtek, został przywieziony w
czasach „pustych półek” aż z NRD. Przechowywany był w worku, czasowo gdzieś w
piwnicy, Przekładany z miejsca na miejsce, upychany tu i tam, przetrwał falę
przeprowadzek oraz tzw. „wielkich porządków”, podczas których pod nóż szły
stare bilety z festiwali filmowych, a nawet żenujące zapiski z okresu szkoły
podstawowej.
„Proszę Państwa, oto
miś!” Chciałoby się
rzec słowami Brzechwy i głosem Piotra Frączewskiego.
Daleko mu wprawdzie do „oldschoolowych” pluszaków,
stylizowanych na stare misie, koniecznie w „starych” wełnianych sweterkach. Ten
oto miś jest stary naprawdę! Wata mu się pozbijała w środku, nos lekko
przekrzywił, a futerko już tylko kolorem przypomina mięciutką kaczuszkę.
To miś, który nie mówi, gdy nacisnąć mu brzuszek, ale
opowiada historię o tym, że mama była kiedyś dzieckiem…
Proszę Państwa, oto miś, którego nie można kupić.