poniedziałek, 21 marca 2016

Skąd się biorą dzieci

Kobieto, jeśli Twoja Wewnętrzna Bogini Seksu pląsała zmysłowo w rytm płaczu noworodka, dopingowana przez oklaski Nowo Przybyłej Wewnętrznej Matki Polki, pewnie ten tekst wyda Ci się niezrozumiały. Jeśli po porodzie ochoczo przywdziałaś seksowne koronki, zgrabnie odgarniając kosmyk włosów sklejonych strawionym mlekiem, z tym tekstem chyba się nie zidentyfikujesz. Zawsze jednak możesz odetchnąć z ulgą a nawet głośno powiedzieć „uff, dobrze, że u mnie było zgoła inaczej!”.
U mnie było tak, że najpierw głowa nawet chciała i wyrażała gotowość, ale ciało zmordowane porodem stawiało opór, a potem jak ciało wylizało rany, to głowa strzeliła tak zwanego klasycznego „focha”. Kiedy ja przysypiałam podczas karmienia piersią, Moja Wewnętrzna Bogini czmychnęła gdzieś na strych, stopniowo zastawiając się kartonami kolejnych nieprzespanych nocy, zmęczenia, a nawet zaczęła już (o zgrozo!) kompletować pudełko pod tytułem „nudna proza życia”. Gdyby chodziło tylko o rozmnażanie, to Ania pozostałaby zapewne jedynaczką, a moja Wewnętrzna Bogini spokojnie przeszłaby na emeryturę. Chodziło jednak o coś znacznie ważniejszego. Ba, coś szaleńczo kluczowego. Chodziło o seks. Chodziło o to, że owszem, wraz z narodzinami Ani na świecie pojawił się całkiem nowy Ojciec i zupełnie nowiuteńka Mama, ale przecież zza płaszczyka tej doniosłej rodzicielskiej roli, jak nic wystaje, może jedynie strzępek, ale jednak kawałeczek połączonej namiętnością pary! Tego strzępka się trzymając, podjęłam wyzwanie, zaczynając od szczerej babskiej rozmowy. Tylko nie takiej z serii utyskiwania jak to „nie ma już seksu po dziecku”, ale takiej pogaduchy, co to nakarmi osłabioną Boginię i tchnie w nią gram nadziei, a mnie uzbroi w siłę oraz... książkę. Tak, tak, dobrze widzisz, jest tam słowo „książka”, ale nie pojawi się tu żadna lista ani nawet jeden tytuł w rodzaju „płomienny seks po porodzie – praktyczny przewodnik” czy też „jak obudzić w sobie Wewnętrzną Boginię w 3 dni”. Nie podam Ci tytułu, ale szczerze i otwarcie powiem, że sięgnęłam po literaturę niższych lotów. Nie mam kompleksów, naczytałam się już ambitnych książek i pewnie pochłonę ich jeszcze parę, ale, bez urazy, libido mi po nich nie skacze! Moja Wewnętrzna Bogini ewidentnie potrzebowała zachęty, a pikantne sceny z mało ambitnej literatury były całkiem udanym początkiem. Żadna jednak książka, film czy inne gadżety, nie odniosłyby skutku, gdyby nie chęci. Bo na ten strych trzeba było się wdrapać, kopnąć z buta pudełko „proza życia” i obudzić z drzemki Boginię. Wyciągnąć ją za fraki lub kusić słodkościami. Wszystko, obojętnie co, byleby nie odpuścić, zgodnie z maksymą, że jak stoisz przed górą, nie czekaj aż góra zrobi się mniejsza…
Moja wzmocniona nieco Wewnętrzna Bogini dzielnie pilnuje odzyskanej pozycji, a nawet wydaje się efektywnie współpracować z Wewnętrzną Matką Polką, która przestała rozpychać się łokciami.
„Seks, radosny seks!” – z emfazą zalecała niegdyś pewna ginekolożka, kiedy w mojej głowie nieśmiało kiełkowała myśl o pierwszym dziecku. Wtedy okazało się to banalnie proste. Kiedy zostaliśmy rodzicami, stało się trudniejsze. Nie takie góry razem zdobywaliśmy, a szczytowanie, przyznacie chyba, jest warte zachodu:)
P.S. W pierwszym dniu wiosny dzielę się radosną nowiną: Ania będzie miała rodzeństwo! Skąd? Z radosnego seksu, rzecz jasna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz