Do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy,
gdzie jedziemy, a niektórzy śmiali się nawet, że jedziemy przed siebie, aż
zrobi się ciepło.
Tak też było, bo zimny front przepędził nas dalej niż pierwotnie planowaliśmy. I tak, trafiliśmy do słonecznej Chorwacji. Droga wydaje się długa, ale tylko wówczas, gdy gna się do celu. Naszym celem była sama droga, więc niespiesznie, przesuwaliśmy się na południe czyniąc z podróży wakacje, z auta dom, a z trasy przygodę. Logistyka była prosta: jedziemy tylko, gdy Pawełek śpi. Nie mamy żadnych rezerwacji. Donikąd nie gnamy i nic nas nigdzie nie trzyma.
Tak też było, bo zimny front przepędził nas dalej niż pierwotnie planowaliśmy. I tak, trafiliśmy do słonecznej Chorwacji. Droga wydaje się długa, ale tylko wówczas, gdy gna się do celu. Naszym celem była sama droga, więc niespiesznie, przesuwaliśmy się na południe czyniąc z podróży wakacje, z auta dom, a z trasy przygodę. Logistyka była prosta: jedziemy tylko, gdy Pawełek śpi. Nie mamy żadnych rezerwacji. Donikąd nie gnamy i nic nas nigdzie nie trzyma.
Najwięcej nocy spędzamy na
kempingu, pod namiotem, który Ania z tatą wybrali i kupili razem, a teraz tenże
namiot, ku wielkiej ekscytacji Ani, rozbijają. Paweł z lubością przystępuje do
konsumpcji karimaty, a potem zaczyna się wielka przygoda, bo kto choć raz biwakował,
ten wie, że to zawsze przygodą być musi. Przygodą jest prysznic w lodowatej
łazience, gdzie obie z Anią szczękamy zębami, a ja te zęby prawie upuszczam na
podłogę, kiedy Ania zawinięta w śpiwór wyznaje z radością „tu jest fajniej niż
w domu!”. Przygodą jest tu towarzystwo ptaszka przy codziennym śniadaniu na
trawie i nocna ulewa okraszona pomrukami burzy. Ptasie radio z rana i księżyc
na niebie, gdy widzi się go, tak jak Paweł, po raz pierwszy w życiu… Posiłki
podajemy na trawie. Obiad serwujemy prosto z menażki. Promienie słońca nigdy wcześniej
nie były tak ciepłe, jak w te bardzo rześkie poranki, a kromka chleba z dżemem
nigdy nie smakowała tak wyśmienicie, jak teraz, po całym dniu biegania, jazdy
na rowerze i sumiennego wrzucania kamieni do morza…Ania wzbogaca bazę doświadczeń życiowych o ukąszenie pszczoły, a Paweł o ambiwalentne uczucia z morskiej kąpieli.
Drugi dłuższy pobyt zaliczamy w
Słowenii, w gospodarstwie agroturystycznym, gdyż córka nasza niezmiennie od
roku do wsi miłością ogromną pała, a jak się okazało, brat jej i owszem, też
klimatem wiejskim nie pogardził. Mama i tata mieli, więc swoje ukochane góry z
każdej strony, od świtu do nocy, a dziatwa z zapałem doglądała, dokarmiała i
dopieszczała cały inwentarz na farmie. Przygód było bez liku, bo osiołka można
było wyczesywać, owce karmić sianem, a kury i króliki wszystkim, co jadalne. Widząc
radość naszych pociech z farmerskich doświadczeń, zrezygnowaliśmy z wędrówek
górskich, zaspokajając ten obszar potrzeb króciutką wędrówką na maleńką górę, z
naszymi berbeciami na plecach. Bez żalu, z ciekawością szlaku jaki wybiorą na dany dzień nasze dzieci. Ania wybiera ten do rwącego potoku, wiodący przez omszałe kamienie, a Paweł... zwykle podąża za siostrą. Nie zdobywamy szczytów, ale z prawdziwą przyjemnością patrzymy, jak małe stópki zdobywają świat. A jest, co zdobywać, kiedy widzi się i doświadcza wszystkiego ten najpierwszy raz!
Do kempingu i farmy, dorzucić
należy jeszcze pobyt w Słoweńskich hostelach, gdzie zakosztować można klimatu
wspólnej jadalni, w której unosi się zawsze zapach podróży, nietuzinkowych
ludzi, nieoczekiwanych spotkań i przeciągających się rozmów w mieszance
wszystkich języków świata. Paweł ujawnia wielce towarzyską stronę swojej duszy,
czarując wszystkich wkoło, a Ania szybko znajduje sobie konewkę i podlewa
drzewko z dorodnymi już, owocami cytryny.W jednym hostelu stoi pianino, a rano czeka na wszystkich pyszna kawa i rodzinna atmosfera z włoską nutą. W drugim, szkolne korytarze i meble pamiętające czasy, gdy był tam jeszcze internat.
Po drodze zaliczamy też hotel o
wysokim standardzie i… cenie zmniejszonej o połowę, ze względu na dzieci! W
dodatku w pakiecie mamy tutaj piękne widoki, towarzystwo kur, świń, kucyka i
dwóch króliczków, czyli wszystko to, czego naszym dzieciom do szczęścia
potrzeba. W każdym miejscu Ania znajduje kolejne inspiracje do miliona pytań "dlaczego?", a
Paweł miliony powodów do zdziwienia i radosnej eksploracji otoczenia.
Śpimy, więc w różnych warunkach,
ale wszędzie czytamy te same bajki na dobranoc.
Jemy różnie, balansując między
bułką i parówką, a dwudaniowym obiadem wpisującym się cudnie w piramidę
żywienia. Jemy na ziemi, na ławce, na łące lub na suto zastawionym stole.
Zawsze ze smakiem, Często z niezapomnianym widokiem.
Szukamy placów zabaw lub rzeczki
z kamieniami, a przynajmniej kilku roślin do podlania. Zdobywamy całkiem przypadkowo dwa zamki, choć większych emocji dostarcza nam dziarska wspinaczka Pawła po schodach czy coraz bardziej nonszalancka jazda Ani na rowerze. Podążamy za Anią, kiedy szuka w trawie dmuchawców, uznając ich oczywistą wyższość nad wszelakim światowym dziedzictwem kultury. Pochylamy się nad kwiatkiem wypatrzonym przez Pawła, próbując zamknąć gdzieś w butelce pamięci ten moment, gdy malutkie rączki odkrywają to, co nam tak dobrze znane, pierwszy, niezapomniany raz. Nie szukamy
turystycznych atrakcji. Zachwycamy się światem. BILET WSTĘPU MAMY W SERCU –
zawsze gotowym do zachwytu. NASZYM PRZEWODNIKIEM JEST UWAŻNE OKO - zwrócone
zawsze ku naszym dzieciom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz