poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Hity pierwszego roku - lista osobista

Dziś mija rok od pamiętnej nocy, kiedy to małe stópki wkroczyły w nasze życie, aby na zawsze uczynić je zupełnie innym.  Sam poród najtrafniej opisują słowa Małgorzaty Łukowiak: "genialna, ekstremalna podróż do źródła – przez ból” ("Projekt matka. Niepowieść").
Pod wieloma względami był to rok „naj…”.. 
A oto moja lista osobista:
Najdziwniejsza rzecz jaką robiłam to wzrokowo – węchowa analiza kupy Małego Człowieka, zaś najzabawniejsze wydają mi się wszystkie sytuacje „okołokupowe”, jak na przykład widowiskowa eksplozja kupy noworodka czy też kupa na środku dywanu, najlepiej tuż przed wyjściem do lekarza.

Najbardziej nadużywane słowo w stosunku do Małego Człowieka: PRZYZWYCZAJENIE w formach wszelakich, od przyzwyczai się do noszenia, po „musisz ją przyzwyczaić do wózka”. To jednak temat na osobnego posta.
Najbardziej rozczarował mnie mój mózg, który przybrał formę bliższą budyniowi, co może jest i momentami słodkie, ale niezbyt zabawne.

Najwięcej wątpliwości miałam w związku z tematem szczepień, a odnalezienie się w gąszczu (a raczej bałaganie) informacyjnym wspominam jak wyjazd survivalowy. Niezależnie czy jest to obawa przed konsekwencjami choroby czy niepożądanym odczynem poszczepiennym, nic, absolutnie nic, ani nikt nie jest w stanie ukoić mojego lęku o zdrowie  dziecka.
Najmniej wątpliwości miałam tuląc, nosząc, służąc za materac.
Najtrudniejsze były momenty kolek i płaczu. Konfrontacja z bezsilnością i cierpieniem Maleńkiego Człowieka.
Najpiękniejszym doświadczeniem było i jest karmienie piersią.
Największym wyzwaniem okazało się ujarzmianie i oswajanie zwierza zwanego Macierzyństwem. O tym smoku więcej tutaj
Najlepszym lekiem na całe zło jest chichot naszej córki w duecie z jej tatą.  
Najgorzej wychodzi mi utrzymanie domu w jako takim porządku, ale pracuje nad tym, żeby uznać, iż jest to całkiem w porządku.
Najlepiej wychodzi mi przypalanie garów, o czym była mowa tutaj.
Najbardziej nietypowa dla mojej osoby czynność: śpiewanie! Nigdy nie lubiłam, nie chciałam i naprawdę nie potrafiłam śpiewać. Ponieważ jednak malutkie ciałko wtulone we mnie, cudownie się przy tym moim fałszowaniu rozluźniało i wyciszało, śpiewam do dziś, tylko dla Ani.
Najczęściej słuchana przez nas płyta to „kołysanki - utulanki” (Grzegorz Turnau i Magda Umer).
Najważniejsza i zarazem najtrudniejsza książka, jaką w tym czasie przeczytałam to „W głębi kontinuum” Jean Liedloff.
Najcudowniejsze odkrycie, to mój mąż w roli ojca. Co nieco na ten temat tutaj
Najmniej obchodzi mnie czy Ania jest grzeczna. Najmniej też orientuje się, co to właściwie znaczy w przypadku takiej młodej istotki.
Najbardziej cieszy mnie, że jest radosnym dzieckiem.
Najbardziej ciekawi mnie, kim będzie w przyszłości. 
Najmocniej pragnę, żeby była szczęśliwa.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze jak ten czas szybko leci. To już ponad rok. Stopki rosną, śmigają same po podłodze, robią jogi :)

    OdpowiedzUsuń