środa, 23 listopada 2016

Od stóp do głów

Nie pierwszy raz łazienka staje się centrum matczynej refleksji i dumy (tutaj możesz przeczytać jak niegdyś do kąpieli zakradł się nam sam Jacek Santorski). Teraz, kiedy Ania odprężona przechyla swobodnie głowę do tyłu, tak żeby zamoczyła się w wodzie, a ja pomagam jej dokładnie spłukać włosy, znów w tych łazienkowych okolicznościach oblewa mnie strużka dumy. Tym razem jestem dumna z nas, a może raczej z samej siebie. Jestem dumna z drogi, na którą wkroczyłam jakieś pół roku temu, kiedy to zdarzyło mi się siłą umyć głowę Ani, a potem zalało nas morze łez i ocean moich wyrzutów sumienia.
Zyskałam wtedy czyste włosy, straciłam drogocenne punkty zaufania... Myślę o tym, jak od tego dnia, mimo kiwających z dezaprobatą głów rodzinnych, nie myłam Ani głowy dopóki mi nie pozwoliła (nie napisze jak długo to trwało, bo co wrażliwszy czytelnik, mógłby tego „braku higieny” nie zdzierżyć). Przypominam sobie, jak w tym samym czasie przetrzymałam odmowę czesania włosów i czasową niechęć do kąpieli. Tak, piszę tutaj właśnie o tym, że pozwoliłam mojemu dziecku nie myć głowy, zapuścić naturalne dready i (o zgrozo!) nie skorzystać z kąpieli. Mało tego, właśnie się tu rozpisuję, że bezczelnie jestem z tego faktu bardzo dumna!
Z uśmiechem wspominam etap mycia głowy u kochanego dziadka i cykl wycieczek do wspaniałej cioci Gosi, u której kąpiel była super przygodą. Było w tym trochę „sposobu”, ale też duża dawka umiejętności odpuszczania i... poczucie humoru! Było w tym przekonanie, że nic nie trwa wiecznie. Zamiast więc zachodzić w głowę, jak też „złamać” małego buntownika, przeczekaliśmy ten czas z założeniem, że minie i to! Bo przecież nie o mycie tutaj chodziło, a o potrzebę autonomii, nie o zrobienie na złość, a o pierwsze objawy samostanowienia. Nie o niechęć do higieny, a o wyznaczanie swoich granic…
I oto jesteśmy tutaj, gdzie jesteśmy. Ania chodzi czysta i uczesana. Zupełnie naturalnie, bez gadżetów i cudowania, a z ogromną za to samodzielnością, Ania ochoczo myje sobie stopy i inne części ciała, a na głowę sama nakłada szampon. Nie z czystości jestem jednak taka dumna, a z tej drogi, która mnie do niej doprowadziła. Drogi pełnej cierpliwości, za którą zebrałam dodatkowe punkty mocy. Świadomie odrzuciłam żetony kontroli i pozornego zwycięstwa, żeby w ich miejsce zebrać bezcenne punkty zaufania i relacji.
I choć gigantyczny kołtun z tyłu głowy jest naprawdę sporym wyzwaniem każdego ranka, to Ania cierpliwie znosi jego mozolne rozczesywanie. Ja natomiast czuje jeszcze na podniebieniu słodki smak "wygranej" z tego dnia, gdy po miesiącu odmowy, Ania pozwoliła mi uczesać włosy. Musielibyście widzieć mnie, jak mi się ręce trzęsły z tej radości i ulgi. To była zdecydowanie sytuacja wygrana - wygrana, a kto nie zaznał, niech spróbuje, bo warto!  
Jestem dumna, bo nauczyłam się, że lepsze wyczekane, ale szczere „tak” niż wygrana silniejszego. Nauczyłam się, że warto poczekać na autentyczną zgodę, która buduje relacje i sprawia, że moja córka uczy się decydować o własnym ciele...
P.S. Zdjęcie ciut nieaktualne, bo Pawełek odbywa już kąpiele w "dorosłej" wannie a my się delektujemy tym cudownym czasem, kiedy uwielbia się kapać, nie zauważa mycia głowy, a grzebień mu nie straszny, bo na razie głównie powiększa łysinkę z tyłu głowy :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz