Dawno, dawno, dwanaście miesięcy
z hakiem temu, przeżyłam największą konsternację swojego życia, kiedy ktoś zapytał
mnie czy Ania jest grzeczna. Nie jestem osobą mało elokwentną, a już na pewno
nie tak bezrefleksyjną by słowa nie potrafić wystękać na temat własnego
dziecięcia, a jednak, mimo wszystko, brzydko mówiąc zatkało mnie. Wyobraźnia
podpowiadała wprawdzie komiczne obrazy półrocznej wówczas Ani dzierżącej w
rękach nóż i widelec na zmianę z filiżanką herbaty zgrabnie unoszoną do ust, które
zaraz potem młoda panna elegancko muskała białą serwetką. Te oraz inne
irracjonalne wyobrażenia niemowlaka mówiącego dziękuję, proszę i (koniecznie!) przepraszam zaraz po charakterystycznym dla tego wieku beknięciu
czy solidnym „bąku”, rozbawiły wprawdzie me myśli, ale nijak nie pozwoliły
odpowiedzieć na postawione pytanie. Uznałam je wówczas za absurdalne i bardzo
niegrzecznie mówiąc olałam temat „grzeczności” mojej pociechy.
Potem, wspierana tekstami i
refleksjami innych ( polecam zwłaszcza: http://mataja.pl/2015/10/nie-pytaj-dziecka-czy-bylo-grzeczne/
oraz https://kobiecykod.wordpress.com/2016/01/15/dlaczego-moja-corka-nie-bedzie-grzeczna-dziewczynka/
) utwierdziłam się w przekonaniu, że jeśli „grzeczna” ma oznaczać uległą,
podporządkowaną i bezwzględnie posłuszną, to zdecydowanie nie chcę, aby moja
córka była grzeczna. Chcę zdecydowanie by była wrażliwa, empatyczna, by
szanowała granice, uczucia i prawa innych, by znała i szanowała też swoje.
Wiem, że nic jej tego tak nie nauczy, jak doświadczenie na własnej skórze,
bycia rozumianą, słuchaną, szanowaną. Wiem, że od mojej empatii i wrażliwości
wszystko się zaczyna. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, chciałoby się napisać, ale nie,
tak krótko nie będzie (choć wiem, że jak za długo, to mało kto czyta).
Ania wkroczyła w ten etap
rozwoju, kiedy nie mówi jeszcze, ale wyraża swoje zdanie, sprzeciw i niechęć do
tego czy owego. I to jest moment, kiedy moje założenia zderzają się z rzeczywistością,
kiedy terapeutyczne oblicze macierzyństwa (o smoku trzygłowym tutaj) konfrontuje
mnie z tym, co we mnie, w środku, co się tam może chowało a teraz wyłazi
bezczelnie na wierzch. To jest ten moment, kiedy Ania płacze, bo ktoś obcy
dotyka jej zabawkę, a u mnie do głosu dochodzi „grzeczna dziewczynka”. Nachyla się
podstępnie i szepcze do mego ucha „bądź
grzeczną matką i każ jej się dzielić, weź jej tę zabawkę i pokaż jak należy się
zachować. Powiedz jej, że musi się dzielić, że trzeba się bawić z innymi dziećmi.
No dalej, nie zważaj na jej płacz i
opór, musi się przecież nauczyć dobrych manier…” Te słowa, a i inne, w
innych sytuacjach, niczym jad wlewają się cienką strużką do mojej głowy
nakazując posłuszeństwo wobec oczekiwań społecznych. Nie, nie pozwalam by mną
kierowały, ale też nie od razu powalam kopniakiem z półobrotu. Próbuję je jednak
łapać. Przyznaję, że walczę gołymi rękoma i nie przychodzi mi to łatwo. Kiedy jednak
mam je już w garści, podduszam lekko, a potem bez litości przyglądam się,
patrzę im prosto w oczy, choć bywa to niezbyt przyjemne. Jak już zobaczę,
poczuję i skonfrontuje się z przebrzydłą mordką WEWNĘTRZYNYCH NAKAZÓW, zaciskam
mocniej pięść i pozwalam by ginęły. Nie chcę by moja córka była „grzeczną
dziewczynką”, ale już wiem, że bycie nieposłuszną matką bywa dosyć trudne.
Pomaga mi fakt, że mam wokół siebie mądre mamy, które w odpowiednim momencie
rzucą dosadnym porównaniem w rodzaju: ej, a ty byś chciała, żebym teraz poszła
do twojej sypialni i wzięła sobie na przykład twój stanik? No, co, nie
podzielisz się? Wiadomo, w dżungli placu zabaw i parku, nie jest już tak
spokojnie, rozumiejąco i akceptująco, ale nieposłuszna matka nie musi się tym
przejmować, największą walkę toczy, bowiem w środku, ze samą sobą. Do dyspozycji mając arsenał samoświadomości, uważnej refleksji i nonkonformizmu.
Bycie matką bywa trudne, a co dopiero taką nieposłuszną :) Ciężko wychowuje się mądre, empatyczne dzieci w świecie oczekiwań społecznych...
OdpowiedzUsuńMyślę, że tym trudniejsze im mocniej "rozpasiona" ta wewnętrzna grzeczna dziewczynka w nas ;)
OdpowiedzUsuń