czwartek, 21 kwietnia 2016

Polecamy



Skuszone dzisiejszym słońcem, dziarsko maszerujemy do parku. Zupełnie nie wiem, kiedy, zamieniłyśmy się z Anią rolami: kiedyś ja jej, a teraz ona mnie opowiada, co widzi wkoło. Kiedy słyszę, z lekka jeszcze niewyraźne „sroka” czy „kawka”, odkrywam z dumą, że moje gadanie nie poszło w las czy inną puszczę… Ania zatrzymuje się, w skupieniu zanurza rączkę w swojej kieszeni, po czym z miną zdobywcy wykrzykuje „kamień! Kieszeń!” Wymachując radośnie pokaźnym kamieniem przed moimi oczami. Ten i jeszcze jeden skarb w drugiej kieszeni, to pamiątki ze wspaniałego wyjazdu rozwojowego…
Wszystko trwało zaledwie kilka dni, wypełnionych wrażeniami po brzegi. Ania wzięła udział w serii warsztatów rozwojowych, w trakcie których osiągała kolejne stopnie sprawności motorycznych i manualnych, ćwicząc precyzje ruchów, cierpliwość, siłę mięśni i charakteru. Codziennie uczestniczyła w zajęciach ogrodniczych (sadzenie cebulek, podlewanie kwiatków, grabienie i plewienie), rolno – gospodarskich (doglądanie krów w oborze, zaganianie ptactwa) oraz ogólnoprzyrodniczych (zbieranie, rzucanie i baczna obserwacja patyków niesionych z nurtem rzeki). Dodatkowo w pakiecie znalazły się drzemki pod gołym niebem, stołówka „pod chmurką” oraz nieograniczona swoboda i czas na świeżym powietrzu. Wszystko to całkowicie za darmo, bez limitów czasowych i… całkowicie niezaplanowane przez nikogo (choć obserwując Anię niestrudzenie maszerującą, z przerwą jedynie na spanie, podejrzewam, że ona jednak realizowała jakiś ścisły plan treningowy do maratonu!).
Wyjazd na działkę umiejscowioną przy gospodarstwie wiejskim oznacza jedno: będzie się działo! Tym razem przegonił nas powrót chłodu, ale lato przed nami! Póki co, z tego wypadu Ania przywiozła dwa kamienie, moc wrażeń i jeszcze bogatszy zasób słownictwa!
Polecamy takie wyjazdy edukacyjno – rozwojowe! Najlepiej w towarzystwie kochanej babci czy dziadka zamiast uczonego specjalisty - eksperta ;)




piątek, 1 kwietnia 2016

Leporello

Drugiego dnia kwietnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Nasza Ania w swojej biblioteczce ma już sporą kolekcję, choć my nie kupiliśmy ani jednej. Mamy książki po kuzynkach, kuzynach, dzieciach znajomych oraz te z „listy życzeń” w ramach prezentów. Mnie najbardziej cieszą książeczki pełne sentymentów, które przetrwały z okresu mojego dzieciństwa, dumnie udowadniając, że książka dla dzieci jest ponadczasowa a uboższa grafika czy kolorystyka wcale nie przeszkadza najmłodszemu i docelowemu odbiorcy. Nie będę was tu jednak przekonywać do archeologicznych wykopków w celu odszukania książeczki przestrzennej ZGADYWANKA z 1987 roku, mimo, że aktualnie cieszy się ona ogromnym powodzeniem w naszym domu. Nie mniejszym z resztą, co przygoda Pampaliniego i strusia z 1982 z rysunkami Tadeusza Depy (Poszarpane rogi i sklejony taśmą grzbiet nie przeszkadzają Ani, bo liczy się najbardziej ten emocjonujący moment, gdy Pampalini wyskakuje z butów, a struś ze strachu chowa głowę w piachu!). Osobiście nie mogę się już doczekać czytania klasycznych bajek i baśni, ale póki co, zaciskam zęby nad ich skróconymi, małoformatowymi wersjami, które Ania uwielbia, a ja nie mogąc zdzierżyć nieudolnych „streszczeń”, za każdym razem opowiadam je własnymi słowami. Prawda jest taka, że my tych książek sensu stricto nie czytamy. Ania niebawem skończy 20 miesięcy i nie potrafi jeszcze podążać za tekstem, który nie jest rytmiczną rymowanką. Fascynują ją rzecz jasna obrazki, ale szczerze mówiąc ilustracje Edwarda Lutczyna z naszej zabytkowej wersji JASIA I MAŁGOSI cieszą się dokładnie takim samym uznaniem ze strony Ani, co paskudna wersja KRÓLEWNY ŚNIEŻKI z „misiowymi”, połyskującymi bohaterami i fatalnie streszczoną treścią. Długo i intensywnie studiowałyśmy swego czasu z Anią otrzymaną „w spadku” składaną na kształt harmonijki, tekturową książeczkę, dzięki, której zrozumiałam, że amatorska grafika nie ma znaczenia, gdy dziecko zafascynowane jest właśnie zwierzętami leśnymi. Dowiedziałam się wprawdzie, czym jest leporello, ale wstyd byłoby mi polecić tę tandetną pozycję. Ania jednak poleca. Podobnie jak „Jesienną przygodę Tuptusia”, którą przy pierwszym kontakcie miałam ochotę posłać w świat ze względu na Disneyowskie ilustracje i raniący ucho banalny rym, a która wciągnęła naszą córkę do reszty.
Z fascynacją obserwuję czytelnicze upodobania Ani, które nijak mają się do „dorosłych” opinii i recenzji książek. Ania w każdej książce znajdzie coś wielce interesującego i emocjonującego. Ania lubi książki i… nie ocenia ich po okładce :-) Czytanie jest dla wszystkich, nie powinno zależeć od objętości portfela. Czytajmy z dziećmi to, co mamy, może i za grosze, może nie z najmodniejszego wydawnictwa, to nie ważne. Ważna jest radość, zaciekawienie, opowieść, którą możemy snuć własnymi słowami do najprostszego obrazka, historia, która wypłynie z naszych ust pod pretekstem kiczowatej ilustracji czy banalnego wiersza. Wystarczy otworzyć umysł i książkę. Jakąkolwiek książkę.