środa, 10 sierpnia 2016

Wielkie rzeczy

W drugim roku życia naszej pierworodnej córki miałam się dobitnie przekonać, że strach to ma jednak wielkie oczy. Jednym okiem zerkał wyraźnie w kierunku mego biustu, strasząc mnie tematem „odstawiania od piersi”, które u nas zakończyło się ot, tak po 16 miesiącach, kiedy to pewnej nocy karmienie zastąpiłam przytuleniem z zaskakująco przychylną reakcją głównej konsumentki mleka. Strach był, bo Ania nie zna butelki, a ja miałam jakieś dziwne przekonanie w głowie, że ta butelka jest niezbędna we wspomnianej akcji. Nie była, tak jak nie był niezbędny jakikolwiek inny zabieg specjalny. Nie było popytu, podaż zakończono.
Drugie oko strachu wyraźnie lustrowało pudło z pieluchami, ale tym razem, zanim ja w ogóle zaczęłam się bać tzw. „odpieluchowywania”. Ba, nawet jeszcze nie pomyślałam, żeby się do niego przymierzyć, Ania w 21 miesiącu życia jasno zakomunikowała, iż nie życzy sobie już pieluchy na swych cudnych czterech literach. Za nic przy tym miała naukowe doniesienia jakoby przed 2 rokiem życia nie była jeszcze na to psychologicznie gotowa. Zanim zdążyłam wyjść ze zdziwienia jak gładko poszło z dziennym załatwianiem potrzeb, zaraz potem zostałam zaskoczona udaną próbą bezpieluchowej nocki, która z sukcesami trwa do dziś. Owszem było jakieś siku na dywan czy podłogę, a i jednorazowo w ferworze zabawy było i siku na łóżko. Koniec końców jednak i w tym temacie moje wyobrażenia i oczyska strachu były co najmniej mocno przesadzone. Niestety sekretu nie zdradzę. U nas było sadzanie na nocnik po każdym spaniu, za aprobatą małej Ani, beztroskie latanie z gołą pupą w domu i po działce. Czytanie książek w ubikacji i … chyba „złapanie” tego momentu, kiedy pojawiła się potrzeba wyjścia z pieluch. Ale nie będę się wymądrzać. To nie jest przepis ani zestaw rad. Każde dziecko inne. U nas było tak.
Strach ma wielkie oczy, a przy tym więcej niż parę! Trzecie oczysko łypało bez pardonu do naszego łóżka. Musicie bowiem wiedzieć, że należymy do tych dziwaków, którzy praktykują tzw. „współspanie” absolutnie za nic mając straszliwe ryzyko rozpadu małżeństwa, a co najmniej pożycia w jego ramach! Nie, nie, takich strachów u nas nigdy nie było i nie ma. Był strach wielkooki związany z zakończeniem tegoż „współspania”. Przygotowywaliśmy się z tatą Ani jak do wielkiej rewolucji: było łóżko z cudnym kotkiem, pościel w ulubione wiejskie zwierzątka i wymarzona pszczółka Maja otrzymana z tej Wielkiej okazji od starszego kuzyna. Nie wiadomo, co zadziałało, choć podejrzewam, że zwyczajna gotowość, gdyż pociecha nasza po około 18 miesiącach spania z nami, z nocy na noc najzwyczajniej w świecie poszła spać do swego łóżka wyraźnie czerpiąc z tego faktu satysfakcję. Owszem wpada do nas czasem, zwłaszcza przy okazji gorączki, ale mimo to i w tym temacie ogromniaste oczysko strachu okazało się być przytwierdzone do niegroźnego ciałka mizernych rozmiarów.
Z rzeczy drobniejszych, choć dla nas w oczywisty sposób wielkich, mieliśmy jeszcze w tym drugim roku sukces w zakresie samodzielnego ubierania butów, spodni i majtek, a połowicznie (tzn. sztuk jeden) nawet skarpet. Ania pięknie rozwinęła też zdolność konwersacji, zaskakując nas zgromadzonym w małej główce ogromnym zasobem słownictwa.
Cieszę się, że czytasz dalej, bo w tym momencie następuje nieoczekiwany zwrot akcji, a historia przestaje toczyć się tak gładko… To jest ten moment, kiedy główna bohaterka zwana Anną walczy o autonomię z upodobaniem szafując słowem NIE, a jeszcze chętniej błyskawiczną zmianą TAK na NIE i jeszcze szybszą reakcją złości, jeśli owa zmiana zostanie przeoczona (a zwykle zostanie) przez któregoś z rodzicieli. To jest ten moment, gdy „układna” dotąd Aneczka nie chce się czesać, chce tę koszulkę a nie inną, zaraz potem jednak tą trzecią. Raz zostanie z ukochaną babcią Zosią, a innym razem za nic we wszechświecie. Raz idzie do ubikacji tylko z tatą, a innym razem, zwłaszcza kiedy tata jest już przy drzwiach łazienki, krzyczy głośno „Nieeee, z mamusią!!!”.
Przez te dwa lata wiele się wydarzyło, ale wiele z tego wydaje się niczym w obliczu tego, co wydarza się teraz. Kiedy każdego dnia w tym krzyku, okazywanej złości i z impetem wyrażanym sprzeciwie, staje się Człowiek. Dążący do…, realizujący swe potrzeby. Człowiek doświadczający i prezentujący całą, różnobarwną paletę emocji, które dopiero uczy się okiełznać, a raczej zwyczajnie przeżyć. Człowiek gubiący się i wracający do równowagi.  Tak, na naszych oczach rodzi się Istota Ludzka w całej swej okazałości, choć jeszcze całkiem malutka.
A my się w tym codziennie gubimy i odnajdujemy starając się nie spaprać sprawy. Bo pod koniec każdego dnia, pełnego wzlotów i upadków, silnych emocji, ale też nieuniknionych rodzicielskich porażek, zawsze jednak kładziemy się spać z tą myślą, że to wszystko ma głęboki sens.Walka Ani o autonomię jest dla nas momentami niewypowiedzianie trudna, ale widocznie taka być musi. Ania kończy dziś dopiero 2 latka, ale już teraz mamy tę niezwykłą okazję obserwować jak staje się człowiekiem samostanowiącym, myślącym i decydującym. To dopiero samiusieńki początek tego jakże długiego procesu, ale koła poszły już w ruch, maszyna ruszyła...

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Cięcie

Zaczyna się. Jedziemy. Ten sam szpital, co niespełna 2 lata temu. Nawet ten sam lekarz na dyżurze. Te same procedury. KTG, dokumenty, USG. Tylko boję się bardziej, a szczerze mówiąc mam niezłego cykora. W miejsce błogiej nieświadomości jest bardzo wyraźna wizja tego, co zaraz nastąpi. Wizja bólu, bo cała reszta jest w zasadzie niewiadomą. Mam plan: chcę rodzić siłami natury, bez znieczulenia, najlepiej w wodzie, ale na pewno nie na ginekologicznym krześle. Chcę uniknąć nacięcia krocza. Mam też świadomość, że może być różnie...