środa, 20 stycznia 2016

Bez laurki



Ania już od dłuższego czasu, bardzo wyraźnie i bez ukrywanej dumy, posługuje się słowem „baba”, szanownego dziadka nazywając póki co, po swojemu „ajaja”. Szczęściara z niej nie mała, bo jest w posiadaniu pary dziadków i babć, a do tego jeszcze pradziadek i dwie prababcie! Każde przyjście, któregokolwiek z wyżej wspomnianych, seniorów wiąże się z wielką radością i podekscytowaniem, a czas oczekiwania na gości Ania przeznacza na przygotowywanie kapci, które pieczołowicie układa przy wejściu, bardzo się przy tym emocjonując.
Pierogi, gołąbki, krupniczek, ulubiony owoc czy soczek. Tradycyjne polskie piosenki, przyśpiewki, rymowanki i wyliczanki. Do tego 100% uwagi tylko dla kochanej wnusi. Nie można nie czekać z radością na takie spotkania. Teraz doceniam i jestem wdzięczna, ale nie będę udawać, że taka byłam „pro” babciowa od początku. Przyznam szczerze, że w pierwszych miesiącach życia Ani przywdziewałam raczej wojenne barwy i skora byłam do konfliktów. O co? A o wszystko chyba… o to, że nie jest Ani za zimno, że za ciepło jest na czapkę, że będę ją nosić i przytulać skoro tego potrzebuje… Potem ruszyła jeszcze cała lawina drażliwych tematów w związku z rozszerzaniem diety i tak dalej. Kiedyś „cukier krzepił” dziś już chyba nikt w to nie wierzy. Kiedyś było tak, dziś jest inaczej. Jestem z tych „w gorącej wodzie kąpanych", dlatego z prababcią Ani wciąż ścieram się o przeklęty cukier i próbuję tłumaczyć, dlaczego podaję Ani wodę zamiast kompotu. Mimo jednak, że pychol mam niewyparzony, to jednak uczę się i staram. Czynię postępy stawiając na swoim tam, gdzie jest to niezbędne (np.żywienie, zdrowie), a odpuszczając tam, gdzie chodzi tylko o moje preferencje (np. sposób zabawy). Dzięki mojej mamie zaś, dostrzegam, iż cała rzecz ma się chyba w SZACUNKU. Szacunku do starego, do tego, że każda babka, jako matka robiła to, co najlepsze w swoim czasie, zgodnie z tym, co w owym czasie głoszono i zalecano. Dziś głoszą i zalecają, co innego i jestem wdzięczna mojej rodzicielce, że pozwala mi być matką moich czasów i od niej właśnie szacunek do NOWEGO dostaję. 
No cóż, na wszelkie inne przypadki pozostaje mi trenować dystans, uśmiech, spokojne robienie „po swojemu", ale nade wszystko cieszenie się z tego, co dobrego seniorzy rodu wnoszą do życia Ani. Bo wnoszą coś ZAWSZE. Nie mam, co do tego wątpliwości. Każdy po swojemu, każdy tak, jak potrafi.


poniedziałek, 11 stycznia 2016

Zuzia, lalka nieduża



Bardzo dawno temu, hodowałyśmy ślimaki, urządzałyśmy kryjówki w krzakach pod blokiem, piekłyśmy ciasta z piasku, a nawet podejmowałyśmy się próby wskrzeszenia piskląt, które w czasie deszczu powypadały z gniazd na chodnik pod naszym blokiem. Większość zabaw odbywała się na podwórku, ale jak już byłyśmy w domu, przychodził czas na „zabawę w ciotki”. Choć kompletnie już nie pamiętam, dlaczego „w ciotki” a nie na przykład „w mamuśki”, to nie mam wątpliwości, że w role matek wcielałyśmy się bardzo często, z ogromnym zaangażowaniem matkując swoim lalkom, podśpiewując popularną piosenkę „Zuzia, lalka nieduża” i zlizując z ręki „Vibovit” czy inny „VisolVit”.
Wczoraj spotkałyśmy się już jako matki, bardziej doświadczone, świadome trudów i dylematów macierzyństwa, a jednak szczerze się nim cieszące, niczym 5 – latki z dawnych lat. Ku uciesze mego serca rozmawiałyśmy o radościach macierzyństwa, o codziennym zachwycie i doświadczanym szczęściu. Zaraz przypomniała mi się Ania siedząca w piaskownicy i ochoczo, z zadowoloną miną przekopująca śnieg w poszukiwaniu piasku. Uwielbia robienie „babek”, ale nie utyskuje tęsknie za latem. Nie płacze też nad brakiem śniegu. Zamiast tego, maszeruje codziennie na plac zabaw, w dłoni dzierżąc wiaderko i sądząc po jej minie, po prostu cieszy się tym, co jest. Zupełnie jakby właśnie wróciła z motywacyjnego przemówienia, na którym Jim Rohn wypowiada znane słowa: Szczęście nie zdarza się przypadkiem. Nie jest też czymś, czego sobie życzysz. Szczęście to coś, co tworzysz”.
Tworzenie zaś to proces aktywnego zaangażowania i wewnętrznej decyzji. 


wtorek, 5 stycznia 2016

Na czerwonym dywanie



Na czerwony dywan małe stópki wkraczają bez butów, ku wielkiej radości ich właścicieli. Punktualnie o 17.30 rozpoczyna się koncert „małej orkiestry”. Na znak dyrygenta startuje przejmujący tętent małych rączek, na zmianę o podłogę i o kolana opiekuna. Za chwilę do akcji wkraczają zwiewne, kolorowe chusteczki mniej lub bardziej zgrabnie wprawiane w ruch przez malutkie paluszki, w rytm znanej tradycyjnej piosenki „mam chusteczkę haftowaną…”. Falujące kawałki materiału ustępują najpierw miejsca przyjemnie grzechoczącym marakasom a zaraz potem radośnie brzmiącym tamburynom. Mała orkiestra rozbrzmiewa wspaniałym popiskiwaniem, radosnym podrygiwaniem, przejmującym zaangażowaniem oraz najszczerszym uśmiechem. Całemu występowi towarzyszy niepowtarzalna dziecięca beztroska, rozproszenie i sporadyczne zwracanie uwagi na instruującego „dyrygenta” lub rodzica. Występ dopełnia swoisty „performance” z kolorową, olbrzymią chustą w roli głównej. Członkowie małej orkiestry ochoczo, z charakterystycznym dla swego wieku entuzjazmem potrząsają chustą lub układają się pod nią, przyjmując przy tym pozycje wszelakie: od relaksacyjnego leżenia na plecach z rękoma pod głową, przez wymachiwanie nogami w tejże pozycji aż po tzw. „psa z głową w dół” z obszaru jogi.
Nasza Ania początkowo niechętnie siada w kręgu, a cała jej mowa ciała wskazuje na ewidentną niechęć do uczestniczenia w tym, co się dzieje. Przez moją matczyną łepetynę przez ułamki sekund przelatują myśli typu, „czemu inne dzieci tak spokojnie siedzą na kolanach rodziców?”, „co jest z moim dzieckiem nie tak?” i najbardziej beznadziejna: „czy ja coś źle robiłam do tej pory?”… na szczęście to tylko ułamki sekund, a myśli absolutnie nie wpływają na moje zachowanie. Spokojnie siadam z Anią trochę z boku, obserwujemy, co się dzieje z dystansu, troszkę jej opowiadam, co robią dzieci. Po około 7-8 minutach Ania zbliża się do dzieci, a zaraz potem ochoczo uczestniczy w całym „występie” małej orkiestry.
Pół godziny to nie dużo, ale jednak ogromnie wiele może się wydarzyć. Uczestnicy warsztatów „mała orkiestra”, które odbyły się 4 stycznia w galerii katowickiej doświadczają w tym czasie całej gamy wrażeń: bycia w grupie, dźwięków, rytmu i ruchu. Jednocześnie rodzice, zupełnie chyba nieplanowanie, biorą udział w warsztatach PODĄŻANIA ZA SWOIM DZIECKIEM. 
P.S. Warsztaty były zupełnie bezpłatne, dlatego stópka za stópką poleca, zgodnie ze swoją filozofią "EKOnomicznego" wychowania dziecka. Polecamy też grupę otwartą ŚLĄSKIE DLA BAJTLI, do której możecie przyłączyć się na fb i być na bieżąco z ofertą różnych zajęć w regionie.