czwartek, 7 lutego 2019

Dokąd?


Kiedy wydaje mi się, że w ofercie zajęć skierowanych do dzieci nic mnie już nie zaskoczy, że ta wielobarwna, częstokroć rażąca po oczach, oferta wysyciła się i wyczerpała absolutnie limit możliwości, a czasem i absurdu, nagle spada na mnie, niczym grom z jasnego nieba propozycja zajęć dla noworodków (od 1 miesiąca życia!). Nie jest to wprawdzie jeszcze nauka języka matumbi z elementami podstawowych umiejętności menedżerskich, ale sam pomysł konieczności udziału nowonarodzonego, zdrowego człowieka w czymkolwiek poza życiem w otoczeniu najbliższych, wprawia mnie w osłupienie. Konsternacja ustępuje jednak szybko dalece szerszej refleksji o „wychowaniu”, w które uparcie bawimy się tak samo od pokoleń, chociaż nauka i świadomość w obszarze rozumienia uwarunkowań rozwoju pogalopowały już hen, hen, dużo dalej.
Zaczyna się od edukacyjno-rozwojowo-treningowej oferty zajęć przeznaczonych dla dzieci niemal od poczęcia. Potem dziecko wskakuje w system edukacji (przedszkole-szkoła), gdzie dowiaduje się, jakie powinno być i gna już dalej wagonikiem z napisem „cel życia”. Im dalej w las, tym bardziej bombardowane jest wymaganiami, które nie dają chwili wytchnienia, a co gorsze nie zostawiają ani minuty na poznanie samego siebie. A czy może być coś bardziej istotnego w życiu niż wiedza o sobie? Co może być bardziej pomocne w realizacji marzeń, dążeniu do szczęścia i dobrego, pełnego życia? Czy możecie sobie wyobrazić lepszego przewodnika niż to, co kryje się w głębi naszego serca, wypełnia całe nasze wnętrze i prowadzi nas za rękę w momentach wielkich rozterek, dylematów i rozstajów dróg?
Czy to jest krytyka szkoły i wszelkich zajęć dla dzieci? Ależ skąd! To jest krytyka zawładnięcia czasem dziecka. Czasem, kiedy skacząc beztrosko po drzewach dowiaduje się ile siły i determinacji ma w sobie. Czasem, gdy poznaje siebie w relacji z podwórkową ekipą, bez kontroli wszystkowiedzącego rodzica. Czasem wielkich upadków i potknięć, dzięki, którym dowie się, że po deszczu wychodzi słońce. Czasem wielkiej nudy, kiedy do głowy mają szansę dopłynąć najbardziej nieoczekiwane i szalone pomysły. Czasem odpoczynku, gdy można poczuć jak ciało przechodzi ze stanu napięcia i naprężenia w odczucie błogiego luzu. Czasu bycia sobie z innymi, bez celu, planu i poza czasem. To jest krytyka zawładnięcia czasu, w którym dziecko swobodnie się bawi, samo wybiera, samo odkrywa, obserwuje, wymyśla, realizuje, poznaje, doświadcza i przeżywa.
To jest krytyka systemu edukacji i wychowania, w którym dzieci wsadzane są do wagoników jadących do jednego celu. Donikąd.
I one ten cel, bardzo rzetelnie, pilnie i grzecznie realizują, a im bliżej tego celu są, tym dalej im do własnych pragnień. 
Miałam niedawno zaszczyt świętowania osiemnastych urodzin wspaniałej i bliskiej mi kobiety. W prezencie od swoich rodziców otrzymała ona misia ubranego w bluzę z napisem "zawsze bądź sobą". Te same słowa kierowałam do mojej Ani, kiedy niepewnym krokiem wchodziła do sali przedszkolnej. 
Życzę wszystkim dzieciom, aby taki komunikat, wprost lub nie wprost otrzymywały od najbliższych. A nam, dorosłym, abyśmy mieli w sobie pokorę i szacunek wobec indywidualności dziecka. Niech naszą dorosłą mądrością będzie czuła obserwacja, autentyczne zaciekawienie i ręka gotowa aby za nią chwycić w chwilach trudniejszych. Bądźmy towarzyszami naszych dzieci w poszukiwaniu wagonika z napisem "JA".