wtorek, 5 września 2017

Przedszkole - adaptacja

Stópka za stópką zawędrowałyśmy z Anią do przedszkola, a ja tego samego dnia wzięłam udział w fantastycznym spotkaniu z Agnieszką Stein, zorganizowanym przez Bielski Klub Rodzica. Ponieważ treści, jakie tam usłyszałam okazały się dla mnie ogromnym wsparciem i dodały siły do tego, aby (mimo nie zawsze sprzyjających okoliczności), adaptację przedszkolną przeprowadzić przede wszystkim z największym szacunkiem dla dziecka i jego przeżyć, chce się z Wami podzielić tym, co tam usłyszałam.
Nie wyczerpię tutaj tematu, ale podpowiadam sięgnięcie po książkę "Akcja adaptacja" A. Stein po więcej treści. Poniżej zupełnie subiektywny wybór tego, co dla mnie było ważne/ pomocne/ wspierające lub zwyczajnie zostało w głowie ze wspomnianego spotkania:
1. Nie ma czegoś takiego jak niegotowe do przedszkola dziecko. Brak gotowości może tkwić w samym procesie adaptacji lub miejscu (kiedy przedszkole nie jest gotowe by zapewnić opiekę adekwatną do potrzeb tego dziecka). Dziecko jest zawsze gotowe, aby poznać i zaufać nowej osobie, choć może to zająć mu bardzo dużo czasu. 
2. Na proces adaptacji mają wpływ wszystkie wcześniejsze doświadczenia dziecka z ROZSTANIEM. Dziecko z tych doświadczeń korzysta. Jeśli rozstanie z mamą było na przykład formą kary ("idź do swojego pokoju i wróć jak się uspokoisz"/ "jak nie przestaniesz to Cię zostawię!"), to są to negatywne doświadczenia z sytuacją rozstania i trudniej jest dziecku się rozstawać. Doświadczenia rozstania to też np sytuacje, gdy mama wychodzi, a dziecko zostaje z tatą - nawet jeśli dziecku jest smutno, to jeśli tata przytuli i potem miło spędzają czas, to takie doświadczenia są kolejnym pozytywnymi cegiełkami, które budują fundamenty późniejszego stosunku do rozstania z mamą. 
3. Jeśli do tej pory zwykle tata pracował, to dziecku może być łatwiej rozstać się z nim w przedszkolu bo ma już za sobą dużo takich doświadczeń, że żegna się z tatą, a potem tata wraca i, że to jest ok. 
4. Adaptacja wymaga czasu. Jeśli na początku będziemy się za bardzo spieszyć, to może się okazać, że po jakimś czasie trzeba będzie zrobić kilka kroków wstecz, a to zawsze jest trudniejsze. Rodzice dzieci, które w pierwszych dniach wspaniale się bawią w przedszkolu i nie chcą wracać do domu mogą wpaść w taką pułapkę, że po paru dniach lub tygodniu dziecko kategorycznie odmówi chodzenia do przedszkola. Dlatego na początku  warto zostawiać dziecko z lekkim niedosytem. Nie przyspieszać procesu, aby miał on łagodny przebieg. 
5.Przy rozstaniu w przedszkolu, a także później, gdy odbieramy pociechę, warto być otwartym na wszystkie jego emocje. Nie wymagać dzielności, bo ona może oznaczać ukrywanie prawdziwych emocji. Pokazywać, ze interesuje nas to, co się naprawdę działo i, co naprawdę przeżywało dziecko. 
6. Wspierające jest dla dziecka mówienie: "widzę, że jest Ci trudno", "Rozumiem/widzę, że tęskniłeś/aś". 
7. Nigdy nie należy mówić "Tęskniłam", "Martwiłam się". Takie komunikaty obciążają dziecko dodatkowo naszymi emocjami. Dziecko nie chce dla nas takich trudnych przeżyć, więc nie będzie chciało chodzić do przedszkola skoro to przynosi nam takie trudne doświadczenia.  
To moje luźne notatki ze spotkania rodziców z Agnieszką Stein. Dodatkowo wspierające było dla mnie też rozwianie takiego mitu, że przedszkole jest dzieciom niezbędne do rozwoju społecznego. Jest to mit, bo choć może być wspaniałym doświadczeniem obcowania z rówieśnikami, to nie jest absolutnie niezbędne to rozwoju takich kompetencji. Jeśli dziecko ma kontakt ze sporą liczbą ludzi w różnym wieku (babcie, ciocie, kuzyni, sąsiedzi i dzieciaki z podwórka) to jest to też wystarczające. 
A na koniec najważniejsze dla mnie słowa Agnieszki Stein, które powinny być, jak dla mnie, myślą przewodnią doświadczeń przedszkolnych: DZIECKO MA SIĘ CZUĆ BEZPIECZNIE. WSZYSTKO MUSI BYĆ ROBIONE Z SZACUNKIEM DLA DZIECKA. I choć wydaję się to oczywiste to z mojego pierwszego dnia w przedszkolu oraz z relacji innych rodziców ten podstawowy wyznacznik adaptacji nie zawsze jest dotrzymywany. Na szczęście w dużej mierze to my, rodzice decydujemy czy cel zostanie osiągnięty. A co jest celem? Nie to, aby dziecko jak najszybciej zostawało na wiele godzin w przedszkolu. Nie to jest celem adaptacji. Jej celem jest to, żeby dziecko zobaczyło i doświadczyło, że przedszkole jest fajną sprawą :)
Ważną wskazówką, którą udzieliła mi wspaniała koleżanka - przedszkolanka była sugestia, aby poczekać dwa tygodnie, a może i cały wrzesień i rozpocząć adaptację z takim małym poślizgiem. Jest to podyktowane tym, że pierwszego dnia wiele dzieci bardzo, bardzo płacze i krzyczy, więc jeśli jest taka techniczna możliwość to nie ma się, co spieszyć. 4 września zniechęcił Anię i nie chciała zostać (ze względu na okropny harmider). Ale nie rezygnujemy. Akcję "adaptacja" rozpoczniemy może za dwa tygodnie i... nie będziemy się spieszyć. Stópka za stópką, wierzę, że przedszkole dla Ani może okazać się po prostu fajne. 
P.S. Z zasłyszanych historii wiem, że wiele przedszkoli o adaptacji przedszkolnej nie wie absolutnie nic albo nie chce wiedzieć. Nie ważne. Ty rodzicu wiedz swoje i rób swoje. Nie daj się poganiać. Znasz swoje dziecko najlepiej. Masz prawo trzymać go na rękach, przytulać i odebrać po godzinie. Najważniejsze jest by Twoje dziecko czuło się bezpiecznie. Najważniejszy jest szacunek do dziecka. Szacunek dla jego przeżyć. Kropka.


środa, 23 sierpnia 2017

Polecam Ci tę książkę.

 Nie wiem czy Twoje dziecko śpi w swoim łóżeczku, czy zawsze z Wami. Nie wiem czy karmisz piersią czy butelką, a może z opcją mix... Nie mam pojęcia czy szczepisz czy nie albo czy chrzcisz czy nie. Niewiele wiem o Tobie i Twoim dziecku, ale skoro je masz, to pozwolę sobie zaryzykować śmiałe twierdzenie, że masz pod swą opieką małego lub całkiem już sporego CZŁOWIEKA. Nieważne zatem czy wychowujesz go w duchu rodzicielstwa bliskości czy w ogóle nie nazywasz sobie tego wszystkiego, jedno jest pewne: dzień w dzień jest z Tobą ludzkie szczenię, które różni się zasadniczo od innych gatunków, choć w psychologii próbowano nie raz zrobić z niego laboratoryjnego szczura. 
Pewnie nie masz czasu czytać książek, ale być może przyjdzie taki dzień, że zechcesz zrozumieć, co dzieje się z Twoim dzieckiem. Dzień, w którym zaczniesz szukać odpowiedzi na pytanie co zrobić, kiedy ono tak wrzeszczy /histeryzuje/ rozpacza z powodu złamanego patyka ?

wtorek, 18 lipca 2017

Miłość. Nie przeszkadzać.

- „Chłopie, czekaj, trzeba ci podwinąć nogawki!”- mówi Ania do Pawełka, przystępując od razu do czynu, a ja się zamyślam nad tą sceną w lodowatej wodzie miejscowej rzeczki. Za chwilę będzie równo rok, jak Ania została starszą siostrą. Zupełnie przecież dla niej nieoczekiwanie, (bo czy, mimo naszych opowieści mogła w ogóle mieć wyobrażenie jak to będzie wszystko wyglądało?), z dnia na dzień, w jej życiu pojawił się brat, ale nie od razu pojawiła się miłość.

czwartek, 22 czerwca 2017

Lato czeka

Dziś kalendarzowy pierwszy dzień lata, ale jeszcze zanim się zaczęło, internety i gazety pełne były rankingów, poleceń i całkowicie „musisz zobaczyć / odwiedzić / zaliczyć” ze swymi dziećmi, wszak dzisiaj odmawiać dziecku niczego nie wypada, zwłaszcza tych wszystkich atrakcji przez wielkie „A”, których to „za naszych czasów” nie było, a jak były gdzieś w wielkim świecie, to i tak pozostawały w sferze marzeń. Żeśmy jednak uwierzyli Majce Jeżowskiej i teraz, jako już rodzice, a nie dzieci, marzenia ochoczo spełniamy, odhaczając kolejno na liście wszystkie „must-see” światowego dziedzictwa rozrywki dla najmłodszych...
Ja i nasze dzieci wciąż się jednak na te listy atrakcji nie załapujemy, boś my zajęci, jak co lato, sprawami bardziej przyziemnymi, z przewagą ziemi za paznokciem.

piątek, 26 maja 2017

Himalaje macierzyństwa



Dokładnie dwa lata temu napisałam pierwszy post. Byłam wtedy matką jednego dziecka i myślałam, że naprawdę dużo wiem. Teraz jestem matką dwojga i naprawdę wiem dużo, ale o tym, czego jeszcze nie wiem. Bo kiedy wydawało mi się, że osiągnęłam już w miarę przyzwoity poziom organizacji dnia codziennego, kiedy minął czas zimowych wyjść z domu (a te, w przypadku dwójki małych dzieci najlepiej opisują słowa Woodego Allena „gdyby nie poczucie humoru, popełniłbym samobójstwo”), a za oknem zaświeciło wiosenne słońce, nagle ni z tego ni z owego okazało się, że nie zbliżam się wcale do mojego szczytu, a cała logistyka, organizacja czasu i wszystkiego, to wcale nie góra, a dopiero baza pod najwyższą górą świata. Górą która jest nie tym, co na zewnątrz, a tym, co we mnie.
Zaszyłam się w namiocie i nie zauważyłam, że na zewnątrz zmienił się krajobraz. Z tego bieszczadzko – beskidzkiego na iście himalajski, a ja, jak ten nieopierzony i narwany szczeniak próbuję wbiec na ośmiotysięcznik jak na Babią Górę. Nigdy nie aspirowałam do tytułu idealnej matki i otwarcie dawałam sobie prawo do bycia tą dostatecznie dobrą, ale zdecydowanie próbowałam być taką samą mamą dwójki, jak wcześniej jednego dziecka! Tak samo uważną na potrzeby (nawet jak to mniejsze wrzeszczy prosto do ucha), tak samo cierpliwą i spokojną (nawet jak pęcherz pełny, żołądek pusty i nie chce być za nic na odwrót), tak samo uśmiechniętą (nawet po nocy dreptania od jednego do drugiego cudu świata), tak samo pełną energii, zorganizowaną i… wszystko generalnie tak samo, tylko z dwójką dzieci. Nie jestem mięczakiem, myślałam sobie. I nawet szłam dziarsko, dopóki… nie zabrakło mi tlenu!
Ktoś mi ostatnio podesłał cytat o tym, że matka rodzi się w tym samym dniu, gdy rodzi się jej dziecko. To bardzo trafne, bo oznacza, że ona też dopiero będzie się rozwijać, jako matka. Będzie dojrzewać, stawać się nią. Teraz myślę, że jak zostaje się matką dwójki to znów zaczynasz od początku, jako matka dwójki, potem trójki itd. Bo to nie jest to samo. Bo w Himalaje nie idzie się z tym samym sprzętem, co w Tatry. Ja to dopiero teraz zrozumiałam. Choć jestem pewna, że moje Himalaje dla matki pięciorga są zaledwie kopcem piachu.
Wypakowałam z plecaka dziarskość, dzielność i perfekcyjną organizację. Zajrzałam do środka i odkryłam, że gdzieś tam na dnie, mocno przygniecione leży moje zmęczenie. Nie chciałam go widzieć, bo siedzę „tylko” z dziećmi w domu. A ponieważ to mało ambitne zajęcie, chciałam przy okazji czytać mądre książki i znaleźć czas na wszystko. Wyszłam z namiotu, poczułam, że zimno jak skurczybyk i nie będę narzekać, bo tak jest w Himalajach. Jest też zmęczenie, które, jak to ktoś ładnie ujął, oznacza, że dałaś z siebie wszystko. Jest więc jak najbardziej na miejscu i nie ma, co próbować go uniknąć. Szkopuł w tym, by dać sobie też odpocząć. Wykurować odmrożenia i zregenerować ciało. To jest mój Everest. Naprawdę! W plecaku mam już rozmowę z mężem i prawo do nieproduktywnego wykorzystywania czasu, gdy dzieci śpią, które to sama sobie przyznałam. Na nogach porządne buty z prawdziwej troski o siebie samą. Batoniki proteinowe pełne miłości do Ani i Pawełka, a do tego PRAWO DO BYCIA ZMĘCZONĄ, które waży zdecydowanie najwięcej, ale w plecaku moim znajduje teraz miejsce NAJWAŻNIEJSZE.
Nowa góra dopiero mi się wyłoniła zza chmur, a pierwszym krokiem w jej stronę było wyszeptane do przyjaciela, nie chcące przejść przez gardło jedno zdanie "jestem zmęczona" i nie jedna łza, która za nim popłynęła...
Nie będzie konkluzji, dobrej rady i przepisu na sukces. Plecak załadowany, sprzęt sprawdzony. Czuje, że przede mną długa droga, a jak idę pod górkę, to wolę za dużo nie gadać. Ze szczytu zwykle widać więcej…

poniedziałek, 15 maja 2017

All inclusive



Do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy, a niektórzy śmiali się nawet, że jedziemy przed siebie, aż zrobi się ciepło.

czwartek, 30 marca 2017

List do M.

Wiosna przyszła, choć w tym roku wydaje się być cokolwiek nieśmiałą panienką. Ja też z pewną dozą nieśmiałości piszę kilka śmiałych refleksji w związku z tym, że kilka bliskich memu sercu kobiet niebawem przywita na świecie całkiem nowe potomstwo…
Droga przyszła Mamo, oto kilka skromnych wskazówek, przed zastosowaniem, których koniecznie musisz skonsultować się z Własnym, Całkowicie Nowym, Małym Człowiekiem:
1.    Towarzyszenie dziecku w rozwoju (przez niektórych szumnie nazywane WYCHOWANIEM) jest jak zdobywanie najpiękniejszych szczytów górskich – bez opcji wjazdu kolejką. Obiecuję Ci niezapomniane widoki! Przeżycia, które trudno opisać słowem, a które z pewnością dotkną Twojego serca. Jeśli jednak kiedykolwiek zdobywałaś szczyty górskie na własnych nogach, pewnie wiesz, że na górę wychodzi się… z dołka. Będzie, więc słodko – gorzko, zabolą plecy, a w powietrzu unosić będzie się zapach kupy. Będzie pot, smród i łzy, ale też radość i wzruszenie.

czwartek, 23 marca 2017

Przez kuchnię do serca

Ania wróciła od babci z trzema pojemnikami. W jednym był domowy makaron, w drugim tarta bułka, którą razem wyprodukowały za pomocą klasycznej maszynki do mięsa. W trzecim pojemniku ukryły się ciasteczka owsiane, które Ania z babcią upiekły tegoż dnia.
To była wielka przygoda. Ania z wypiekami na twarzy prezentowała mi zawartość pojemników i opowiadała skąd też ta bułka tarta się bierze, co jest w przepisie na ciasteczka i … „Czy możemy ugotować ten makaron? Lubię sobie zjeść sam makaron!”. Ania spędziła wspaniale czas z babcią, a babcia, jak mniemam, mogła wyrazić swoją niewątpliwą miłość do wnuczki…

Miałam niedawno okazję spotkać się ze wspaniałą grupa seniorów, żeby opowiedzieć im troszkę o tym, jak przygotowuję łakocie bez cukru. Jeśli zbiorę się na odwagę to powstanie też post o cukrze, a póki co będzie o wyrazach miłości, czyli jednak o … cukrze!
Mam to niebywałe szczęście, że dziadkowie i babcie moich pociech zaakceptowali tę niewyobrażalną i przedziwaczną koncepcję, aby nie podsuwać wnukom cukierków, lizaków, żelków, ciastek, ba, nawet drożdżówek i słodzonych biszkopcików, jak również (o zgrozo!) paluszków, o czekoladkach nie wspomnę i to nawet tych „specjalnie” dedykowanych dzieciom, zawierających tak drogocenne „witaminy”, „szklankę mleka” i inne jakże ważne dla ich rozwoju składniki. Jak się przekonałam w rozmowach z kilkoma mamami o podobnym do mnie podejściu, miałam naprawdę lekko! Gdyż okazuje się, że wyżej wymienione produkty stanowią nieodzowny element podstawowego wyposażenia torebki tudzież kieszeni niektórych babć i dziadków, a nierzadko w formie (moim zdaniem) najgorszej, czyli w postaci pudrowych, ale jakże kolorowych, cukiereczków i innych bogatych w sztuczne barwniki, chemię i cukier mieszany z cukrem rarytasów. Po spotkaniu z seniorami mam jednak głębokie przekonanie, że nie ma w tym złej woli. Jakżeby mogła być, skoro chodzi o najukochańsze wnuki? Te same berbecie, o których zdrowie drżymy każdego dnia i którym tego zdrowia z całego serca swego życzymy? Żywię zatem głęboką nadzieję, że u źródła „słodkich prezentów” tkwi absolutnie dobra intencja i potrzeba WYRAZU MIŁOŚCI. I jakkolwiek wizja cierpienia na krześle dentystycznym nie zawsze przemawia do wyobraźni seniorów rodu, tak może przyda się wizja zgoła innego spojrzenia na sprawę…
Ten tekst mógłby zacząć się troszkę inaczej: Ania wróciła od babci z trzema pojemnikami. 
W jednym zatrzymała WSPOMNIENIE czasu u kochanej babci. Drugi wypełniony był poświęconą UWAGĄ i PRAWDZIWYM ZAANGAŻOWANIEM. W trzecim pojemniku Ania przywiozła szczyptę miłości, wspólnego śmiechu, przepis na współpracę posypany nowym doświadczeniem, wiedzą i słodkim smakiem frajdy z brudnych rączek. Pojemniki wypełniła po brzegi. Bez zabawek, bez cukierków. Ciastek owsianych nawet nie chciała specjalnie jeść, ale wciąż o ich przygotowywaniu opowiada nie mogąc się doczekać powtórki…
Kochana babciu, kochany dziadku,
Masz w swoich zasobach wszystko! Najlepsze zabawki masz już w domu, a zwłaszcza w kuchni, ogródku i garażu (a może w worku z włóczką?). Najsłodsze rzeczy leżą w Twoim sercu! Rzucam Ci wyzwanie: zorganizuj słodki smak dzieciństwa, napełniając pojemnik z napisem POTRZEBA RELACJI bez zapełniania małego brzuszka!

wtorek, 28 lutego 2017

dobre wychowanie

Ania po raz pierwszy użyła wczoraj słowa „dziękuję”. Wiem, wiem, rozumielibyście mój pokłon nad tym wydarzeniem gdyby dotyczył 7 miesięcznego Pawełka! On jednak póki, co zajęty jest piszczeniem na wysokich tonach. Ja się jednak pochylam i pisze posta, bo do tej pory pozwalałam mojej córce nie mówić „dziękuję” we wszelkich sytuacjach w moim mniemaniu tego wymagających. Pozwalałam, choć oczywiście jakiś tam mały jegomość na mym ramieniu cedził mi do ucha przez zaciśnięte zęby „noooo, powiedz jej, że mówi się dziękuję”, zrugaj ją, że nie powiedziała, zapytaj retorycznie „no, co się mówi?!”. Nie mówiłam, choć sama dziękowałam adekwatnie do sytuacji, zgodnie z moim około trzydziestoletnim doświadczeniem życiowym. Opanowanie tejże „umiejętności” zajęło Ani jakieś 2 i pół roku, podczas których jak mniemam obserwowała, zbierała doświadczenia i wyciągała wnioski, żeby w dniu wczorajszym właśnie zaszczycić mnie bardzo adekwatnie użytym „dziękuję”.

piątek, 24 lutego 2017

Pod prąd

Pod ciekawym tekstem na Blog Ojciec (link), pojawił się taki komentarz, że pewna mama nie pozwala dziecku swemu wchodzić po zjeżdżalni, bo kiedyś widziała, jak kolega stracił w ten sposób zęby. Oczywiście każda mama ma prawo dbać o bezpieczeństwo swych pociech na swój sposób i nikomu nic do tego, jednakowoż myśl o tak pojmowanym bezpieczeństwie zaplątała mi się w głowie, zawirowała tam i nie chce wyjść, a to oznacza, że powstanie nowy post.

poniedziałek, 6 lutego 2017

zazdrość o rodzeństwo

Ania za kilka dni skończy 2 i pół roku. Od ponad pół roku jest siostrą. W tym czasie multum razy słyszałam pytanie o to, czy Ania jest zazdrosna o braciszka. Tyleż samo razy szlag mnie trafiał, bo jest to pytanie, które wyprzedziło już nawet równie częste „czy Ania jest grzeczna?” w rankingu na najbardziej beznadziejne pytania na temat moich dzieci.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Minie i to

Dwa dni temu Paweł skończył pół roku, a my nie zrobiliśmy mu nawet pamiątkowej fotografii z tegoż wydarzenia. Dziś po raz pierwszy włożył stopę do buzi, ale foty nie ma, bo ręce miałam zajęte zmianą pieluchy, a głowę pochłaniała właśnie urocza konwersacja z Anią na temat wyimaginowanej rzeczki, która to roztaczać się miała wokół nas, a nad którą, z prawie dwu i pół letniego zwinnego ciała powstał most.
Jest taki dowcip na temat zmiany rodzicielskiego podejścia do kolejnych dzieci. Kiedy pierwsze dziecko połknie 2 zł pędzą w panice na pogotowie. Drugie dziecko po takowym incydencie siedzi na nocniku, aż nie odda monety, natomiast trzeci z kolei potomek otrzymuje jasny, acz brutalny komunikat: oddaj, albo potrącimy z kieszonkowego w przyszłości.