niedziela, 30 sierpnia 2015

(Nie)góra


I znów jedziemy w góry, chciałoby się rzec, że wracamy do gry. Tym razem jednak górskie wyzwania i osobiste ambicje zostawiamy w domu. Do plecaka wrzucamy więcej uważności, spokoju i termos pełen gorącej otwartości na to, co będzie. Zamiast wyjazdu o świcie, wyruszamy zgodnie z harmonogramem drzemek naszej Ani, a stały ekwipunek wzbogacają takie nowości jak zapas pieluch, trzecie nakrycie głowy i nosidło w miejsce drugiego plecaka.
Niespiesznie, kontemplując kamyki, patyki i ćwierkanie ptaków, pniemy się w górę. Robimy przerwę na klasyczne jajo, które Ania po raz pierwszy samodzielnie „ostukuje” o kamień, a potem polujemy na jeżyny w ramach darmowego deseru. Kolejne przystanki: „kupa”-„cycuś”- „przegląd skarbów lasu”, przynoszą nam głęboki oddech w miejsce wysiłkowej zadyszki. 

Szyndzielnia to dla nas góra nie-góra, będąca ostatnio wyzwaniem, kiedy wjeżdżaliśmy na nią rowerami, a dla mnie ostatni raz, gdy gramoliłam się tam w 7 miesiącu ciąży. Poza tym bywaliśmy na tym popularnym szczycie raczej w przelocie, w drodze do… lub z… 
Tym razem nie chodziło o nas. Celem nie był kolejny szczyt życia ani mordercza wędrówka do szczytu możliwości. 
Tym razem celem było zarażanie pasją. Pomału, bez presji, stópka za stópką, nie za wszelką cenę, z pełną gotowością do odwrotu. Tak Ania zdobyła swoją najwyższą górę w życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz