sobota, 27 lutego 2016

Niepoważne sprawy


Uwaga, przed zapoznaniem się z tym tekstem skonsultuj się z własnymi oczekiwaniami. Jeśli potrzebujesz głębokich, egzystencjalnych przemyśleń, w tym poście ich nie znajdziesz.
Dziś będzie o stopie. Mojej stopie matczynej, z wyraźnymi śladami zielonego super zmywalnego flamastra, którym wczoraj z zapałem odrysowywałyśmy sobie z Anią stopy na wielkim arkuszu papieru. Flamaster owszem, zmywa się bez zarzutu, ale należy uprzednio posiedzieć, tak jak Ania, z pół godziny w wannie. Ja siedziałam dziesięć minut, bohomazy nie zdążyły się odmoczyć, ale ja zdążyłam szczerze zaśmiać się pod nosem. No, bo kiedy ostatnio miałam stopę umazaną flamastrem?! Czy w ogóle kiedyś miałam? Nie przypominam sobie, podobnie jak i tego, żeby moja dziurka w nosie podlegała próbie radosnej penetracji przez półtoraroczny paluszek wskazujący.
Dziś z samego rana stanęłam na linii ognia, kiedy moje wyjście z kuchni zbiegło się czasowo z lotem zużytej pieluchy jednorazowej sprawnie rzuconej przez tatę Ani. Zupełnie niespodziewanie oberwałam w nogi tym, skądinąd dość ciężkim przedmiotem, co ostatecznie obudziło mój umysł, a nade wszystko rozbawiło.
Lubię te sytuacje. Kolekcjonuję w myślach moje podchody i ekstremalne pozycje mające na celu skrócenie malutkich paznokci śpiącej wojowniczki, potajemne wrzucanie do pralki i równie dyskretne suszenie jedynej ulubionej przytulanki.
Błahostki, drobnostki, niepoważne sprawy. Wywołują uśmiech niczym te dzisiejsze promyki słońca za oknem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz