poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Cięcie

Zaczyna się. Jedziemy. Ten sam szpital, co niespełna 2 lata temu. Nawet ten sam lekarz na dyżurze. Te same procedury. KTG, dokumenty, USG. Tylko boję się bardziej, a szczerze mówiąc mam niezłego cykora. W miejsce błogiej nieświadomości jest bardzo wyraźna wizja tego, co zaraz nastąpi. Wizja bólu, bo cała reszta jest w zasadzie niewiadomą. Mam plan: chcę rodzić siłami natury, bez znieczulenia, najlepiej w wodzie, ale na pewno nie na ginekologicznym krześle. Chcę uniknąć nacięcia krocza. Mam też świadomość, że może być różnie...

Ten sam ból – dla mnie ekstremalny. Sytuacja podobna, ale inne jej przeżywanie. Bardziej świadome z większą motywacją do wzięcia odpowiedzialności za przebieg zdarzeń. Kiedy rodziłam po raz pierwszy plan miałam w głowie ten sam, ale absolutnie wszystko potoczyło się inaczej. Tym razem doświadczyłam porodu idealnego. Nie był łatwiejszy, z resztą nie wyobrażam sobie, że dawanie życia może być łatwe. Nie był mniej bolesny, ale ja ten ból postanowiłam przyjąć na klatę, przeżyć go, jako elementarną, niezbędną i absolutnie konieczną, a jednocześnie w pełni naturalną Drogę do początku wszystkiego.
Nie przebyłabym tej Drogi sama. Nie mogłabym tak spokojnie skupić się na sobie, gdyby nie pewność, że obok jest nasza położna. Anna Kwiecień-Merta miała być z nami również za pierwszym razem, ale wtedy pech chciał, że złamała rękę... a może nie pech? Może nie doceniłabym tego, co zrobiła, gdyby nie wcześniejsze doświadczenie zupełnie innego porodu? Może nie zauważyłabym jak empatycznie podążała za mną jednocześnie w pełni wszystko kontrolując. Z jaką uważnością zostawiała mi przestrzeń do podążania za swoim ciałem i tym, co podpowiada instynkt, ograniczając do niezbędnego minimum procedury medyczne i konieczne badania. Może nie wiedziałabym, jak ważne jest zaufanie do położnej i pewność, że jej głos jest głosem Przewodnika, który bez wątpienia prowadzi mnie we właściwym kierunku. A kierunek miałyśmy omówiony dokładnie, bo oprócz oczywistego celu urodzenia zdrowego potomka, ja chciałam uniknąć nacięcia krocza. Chciałam uniknąć tego, co dla lekarza jest jednym ruchem, a dla mnie początkiem męki, która nastąpi po porodzie. Za pierwszym razem tego nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia jak trudny będzie połóg przez to jedno cięcie. Jak wiele radości odbierze mi ten ból przez pierwsze tygodnie opieki nad maluszkiem. Ból, który w odróżnieniu od tego porodowego, nie jest konieczny ani naturalny. Ból, którego można i warto uniknąć. Z pewnością warto spróbować. Mnie się udało dzięki wspaniałej pracy położnej Ani, która jeszcze przed wejściem na salę porodową powiedziała mi coś bardzo ważnego, choć dla niej pewnie oczywistego: „Marta, wiele kobiet rodzi bez nacięcia krocza”. Błahostka? Może, ale mnie wzmocniła, dodała siły, zwłaszcza, że przy przyjęciu na oddział od razu usłyszałam od lekarza, że jak było cięcie za pierwszym razem, to teraz też będzie. Jestem przekorna z natury i trochę chciałam temu lekarzowi utrzeć nosa. Kiedy on w myślach szykował już nożyczki, ja zbierałam wewnętrzne siły, żeby nie pozwolić na ich użycie. Udało się. Trochę pewnie pomogła woda, trochę to, że nie był to mój pierwszy poród. Z pewnością pomógł mi głos Ani. Spokojny, ale pewny i dający niezachwiane poczucie, że ona wie, co robi. Głos, którego słuchałam od początku do końca, a który bezbłędnie poprowadził mnie do celu.
Dziękuję Ci Aniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz