poniedziałek, 15 maja 2017

All inclusive



Do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy, a niektórzy śmiali się nawet, że jedziemy przed siebie, aż zrobi się ciepło.
Tak też było, bo zimny front przepędził nas dalej niż pierwotnie planowaliśmy. I tak, trafiliśmy do słonecznej Chorwacji. Droga wydaje się długa, ale tylko wówczas, gdy gna się do celu. Naszym celem była sama droga, więc niespiesznie, przesuwaliśmy się na południe czyniąc z podróży wakacje, z auta dom, a z trasy przygodę. Logistyka była prosta: jedziemy tylko, gdy Pawełek śpi. Nie mamy żadnych rezerwacji. Donikąd nie gnamy i nic nas nigdzie nie trzyma.
Najwięcej nocy spędzamy na kempingu, pod namiotem, który Ania z tatą wybrali i kupili razem, a teraz tenże namiot, ku wielkiej ekscytacji Ani, rozbijają. Paweł z lubością przystępuje do konsumpcji karimaty, a potem zaczyna się wielka przygoda, bo kto choć raz biwakował, ten wie, że to zawsze przygodą być musi. Przygodą jest prysznic w lodowatej łazience, gdzie obie z Anią szczękamy zębami, a ja te zęby prawie upuszczam na podłogę, kiedy Ania zawinięta w śpiwór wyznaje z radością „tu jest fajniej niż w domu!”. Przygodą jest tu towarzystwo ptaszka przy codziennym śniadaniu na trawie i nocna ulewa okraszona pomrukami burzy. Ptasie radio z rana i księżyc na niebie, gdy widzi się go, tak jak Paweł, po raz pierwszy w życiu… Posiłki podajemy na trawie. Obiad serwujemy prosto z menażki. Promienie słońca nigdy wcześniej nie były tak ciepłe, jak w te bardzo rześkie poranki, a kromka chleba z dżemem nigdy nie smakowała tak wyśmienicie, jak teraz, po całym dniu biegania, jazdy na rowerze i sumiennego wrzucania kamieni do morza…Ania wzbogaca bazę doświadczeń życiowych o ukąszenie pszczoły, a Paweł o ambiwalentne uczucia z morskiej kąpieli.
Drugi dłuższy pobyt zaliczamy w Słowenii, w gospodarstwie agroturystycznym, gdyż córka nasza niezmiennie od roku do wsi miłością ogromną pała, a jak się okazało, brat jej i owszem, też klimatem wiejskim nie pogardził. Mama i tata mieli, więc swoje ukochane góry z każdej strony, od świtu do nocy, a dziatwa z zapałem doglądała, dokarmiała i dopieszczała cały inwentarz na farmie. Przygód było bez liku, bo osiołka można było wyczesywać, owce karmić sianem, a kury i króliki wszystkim, co jadalne. Widząc radość naszych pociech z farmerskich doświadczeń, zrezygnowaliśmy z wędrówek górskich, zaspokajając ten obszar potrzeb króciutką wędrówką na maleńką górę, z naszymi berbeciami na plecach. Bez żalu, z ciekawością szlaku jaki wybiorą na dany dzień nasze dzieci. Ania wybiera ten do rwącego potoku, wiodący przez omszałe kamienie, a Paweł... zwykle podąża za siostrą. Nie zdobywamy szczytów, ale z prawdziwą przyjemnością patrzymy, jak małe stópki zdobywają świat. A jest, co zdobywać, kiedy widzi się i doświadcza wszystkiego ten najpierwszy raz!

Do kempingu i farmy, dorzucić należy jeszcze pobyt w Słoweńskich hostelach, gdzie zakosztować można klimatu wspólnej jadalni, w której unosi się zawsze zapach podróży, nietuzinkowych ludzi, nieoczekiwanych spotkań i przeciągających się rozmów w mieszance wszystkich języków świata. Paweł ujawnia wielce towarzyską stronę swojej duszy, czarując wszystkich wkoło, a Ania szybko znajduje sobie konewkę i podlewa drzewko z dorodnymi już, owocami cytryny.W jednym hostelu stoi pianino, a rano czeka na wszystkich pyszna kawa i rodzinna atmosfera z włoską nutą. W drugim, szkolne korytarze i meble pamiętające czasy, gdy był tam jeszcze internat.
Po drodze zaliczamy też hotel o wysokim standardzie i… cenie zmniejszonej o połowę, ze względu na dzieci! W dodatku w pakiecie mamy tutaj piękne widoki, towarzystwo kur, świń, kucyka i dwóch króliczków, czyli wszystko to, czego naszym dzieciom do szczęścia potrzeba. W każdym miejscu Ania znajduje kolejne inspiracje do miliona pytań "dlaczego?", a Paweł miliony powodów do zdziwienia i radosnej eksploracji otoczenia.
Śpimy, więc w różnych warunkach, ale wszędzie czytamy te same bajki na dobranoc. 
Jemy różnie, balansując między bułką i parówką, a dwudaniowym obiadem wpisującym się cudnie w piramidę żywienia. Jemy na ziemi, na ławce, na łące lub na suto zastawionym stole. Zawsze ze smakiem, Często z niezapomnianym widokiem.
Szukamy placów zabaw lub rzeczki z kamieniami, a przynajmniej kilku roślin do podlania. Zdobywamy całkiem przypadkowo dwa zamki, choć większych emocji dostarcza nam dziarska wspinaczka Pawła po schodach czy coraz bardziej nonszalancka jazda Ani na rowerze. Podążamy za Anią, kiedy szuka w trawie dmuchawców, uznając ich oczywistą wyższość nad wszelakim światowym dziedzictwem kultury. Pochylamy się nad kwiatkiem wypatrzonym przez Pawła, próbując zamknąć gdzieś w butelce pamięci ten moment, gdy malutkie rączki odkrywają to, co nam tak dobrze znane, pierwszy, niezapomniany raz.  Nie szukamy turystycznych atrakcji. Zachwycamy się światem. BILET WSTĘPU MAMY W SERCU – zawsze gotowym do zachwytu. NASZYM PRZEWODNIKIEM JEST UWAŻNE OKO - zwrócone zawsze ku naszym dzieciom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz