czwartek, 11 czerwca 2015

Krok za krokiem

Próbowałam kiedyś przejść po linie, a w zasadzie szerokiej taśmie rozwieszonej między dwoma drzewami, niezbyt wysoko nad ziemią. Nogi trzęsły się jak galareta, a ich przestawianie, które niby tak dobrze już opanowałam, okazało się ogromnym wyzwaniem. Ponieważ nie mogę pamiętać uczucia, jakie towarzyszyło mi ponad 30 lat temu, kiedy stawiałam pierwsze samodzielne kroki, szukam takich właśnie podobnych doświadczeń, żeby, choć trochę wczuć się w to, czego doznawać może teraz moja, dość mobilna już córeczka.
Nigdy, przenigdy nie robiła tego bez fizycznego wsparcia. Widzę, że się troszkę boi, patrzy na mnie i wyczekuje zachęty, a może raczej zapewnienia, że wszystko w porządku, że może próbować. Następnie z błyskiem w oku, chwiejnie i niepewnie, Ania stawia pierwszy krok, a potem drugi, ostrożnie, ale nie kryjąc ekscytacji, idzie w moją stronę stópka za stópką… Trzeci krok kończy się dźwiękiem charakterystycznym dla zetknięcia czterech liter obleczonych w pieluchę z panelami, zwyczajowo zwanym "plask" lub "klaps". Tego dnia Ania stara się pobić swój rekord trzech kroków, a ja staram się odebrać ważną lekcję...
Patrzę na te małe stópki, tak niepewne i drżące i myślę o tym jak ważny i jednocześnie trudny bywa pierwszy krok. Jak trudno go postawić, kiedy powodzenie przedsięwzięcia jest niepewne. Gdy nie ma gwarancji, że się powiedzie, ba, często porażka wyściubia już przydługi nos zza winkla. I chociaż najgorsze, co może się wydarzyć to spotkanie z tą niezbyt urokliwą i długonosą istotą, to jednak często, stopa nie wysuwa się do przodu, a my zostajemy tam gdzie jesteśmy.
Ania nie przechodzi płynnie w perfekcyjny chód. Nie stanie się to w mig, a przed nią jeszcze wiele nieudanych prób. Wydaje się jednak nie przejmować, nie dostrzega czubka złośliwego nosa w oddali, skupiona na tym, co zaraz przed czubkiem jej dużego palca u nogi. Podejmuje wyzwanie, nie zraża się niepowodzeniem, próbuje, choć do perfekcji jest jeszcze kawałek drogi, a może nawet droga bez końca. 
Obserwuję i odbieram lekcję, której nie odrobiłam wisząc niegdyś na ściance wspinaczkowej. Widzę tam siebie wystraszoną, ze skuloną głową, na którą walą się okruchy roztrzaskanych wyobrażeń. Bo oto zderzyła się wizja sprawnie podciągającego się, gibkiego ciała, które pnie się niczym kozica na sam szczyt, ze stanem faktycznym, czyli moją osobą ślamazarnie i nieporadnie przemieszczającą się między kolorowymi uchwytami ścianki, niczym ropucha gramoląca się na kamień. Początkowa zwinność bliższa żabie niż kozicy, to pierwszy krok, który trzeba zrobić, bo bez niego ani rusz. Potem jest drugi i trzeci, a po drodze kilka wywrotek, które tym bardziej warto zaliczyć. Ania to wie, a jej ostatnie poczynania mogłyby być żywym obrazem słów Aleksandra Kamińskiego, iż "dzielność jest podstawą charakteru". Ja odbieram lekcję i życzę sobie takiej dzielności. Życzę sobie śmiałego stawiania pierwszego kroku, niezależnie od braku gwarancji na powodzenie.

2 komentarze:

  1. bardzo podoba mi się ostatni akapit tego tekstu, mądre słowa Marta!

    OdpowiedzUsuń