środa, 7 września 2016

On



Sporo wody upłynęło od ostatniego wpisu… a przecież od ponad miesiąca w naszym domu mamy całkiem nową parę maciupeńkich męskich stópek małego Pawełka. Od czego zacząć tę opowieść? Może od takiej sceny w parku: jest piękne wrześniowe południe, słoneczko świeci, a na ławeczce siedzę ja ze swą dziatwą. Przy piersi całkiem świeży konsument mleka przełyka z rozkoszą boski trunek, a obok blond dwulatka z typową dla siebie zawziętością rozpakowuje i montuje słomkę do soczku. W tle prawie słyszę jak Piotr Rogucki nuci „jaki tu spokój i równowaga…”. Na tę idylliczną sytuację pada jeszcze w kierunku Ani beztroskie „o, masz braciszka, kochasz go?” czy inne, typu „cieszysz się z tego braciszka, prawda?” wypowiadane przez tę czy inną sąsiadkę babci lub jej stryjeczną ciotkę. To pytanie i jakże niepewne „tak” wypowiadane prawie bezgłośnie przez Anię uderzają mnie prosto w serce aż boli. Tym samym sercem czuję mocno, że Ania nie ma się właściwie, z czego cieszyć. Odkąd w domu pojawił się On wszystko stanęło na głowie. Ania straciła trochę czasu, uwagi rodziców, jedną rękę mamy, bo drugą zwykle okupuje On, a ja straciłam… cierpliwość. Straciłam ją wtedy, gdy On był już nakarmiony i przewinięty, ja cała spocona, a Ania powoli ubierała buty. Straciłam cierpliwość, kiedy Ani zebrało się na filozoficzne rozmowy klozetowe, podczas gdy ja chciałam szybko wytrzeć jej pupę, bo On już się budził i zaraz będzie chciał jeść. Straciłam cierpliwość milion razy… i byłam naprawdę wściekła, kiedy on wrzeszczał mi do ucha, a ja próbowałam usłyszeć Anię, która mówiła coś niewyraźnie i sama traciła cierpliwość powtarzając to samo milionowy raz. Byłam tak zła i zirytowana, że pomyślałam nawet „żałuję, że On z nami jest”! Tak, pomyślałam tak o moim kochanym, chcianym i wyczekanym drugim dziecku! I to było strasznie trudne. I to było strasznie ważne zarazem. Pokazało mi, że tęsknię za moim wcześniejszym byciem z Anią. Za luzem i niespiesznością. Za brakiem planu i fantastycznym byciem tu i teraz. Brakuje mi tego, ale na własne życzenie zaniedbałam ten obszar.
Ania wspaniale dostosowała się do nowej rzeczywistości, kiedy ja karmię, ona przynosi różne zabawki lub książki, żebyśmy mogły być razem. Sama idzie do toalety, otwiera szeroko drzwi, żeby wpuścić trochę światła, a potem już tylko słyszę jak spuszcza wodę, myje ręce, a czasem i zęby i przybiega do mnie i Pawełka. I tylko momentami ogarnia mnie taki smutek, kiedy szczerze mi wyznaje „Ania nie lubi jak Pawełek hałasuje”… a ja szczerze przyznaję, że też tego nie lubię. Też potrzebuję się dostosować, ale przede wszystkim zachować równowagę. Dla mnie oznacza ona balans między oczywistymi trudami macierzyństwa, a tym, co jest w nim najsłodsze i najpiękniejsze. Odbieram właśnie ważną lekcję pielęgnowania tych chwil, kiedy jesteśmy tylko we dwie. Kiedy On śpi, a ja mogę zatracać się w zabawie z Anią. To jest mój sposób na ładowanie akumulatorów, które zużywam w tych mniej spokojnych momentach. Celebruje momenty jak ten, na ławce w parku, kiedy wszystko gra, choć zanim na tę ławeczkę trafimy, musi upłynąć sporo czasu, emocji, kolejna pielucha, dziesiąte podejście do ubierania butów, Pawełkowe siku na podłogę, mleko na mojej bluzce i wyraz zniecierpliwienia na twarzy… Kwestie organizacyjne okazały się niczym w porównaniu z porządkiem we własnym duchu. Pracuję nad sobą! 

3 komentarze:

  1. Ale Ty to mądrze i odważnie napisalas!!! Naprawdę jestem pełna podziwu dla Twojej Marta empatii, odwagi, szczerości,otwartosci w wyrażaniu uczuć i mówieniu o tym, o czym zwykle mamom mówić nie wolno, bo nie wypada.mam nadzieję że ten tekst dotrze do wielu mam którym właśnie druga latorośl przyszła na świat i odwróciła dobrze znany porządek rzeczy. Sciskam Was mocno!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiem, że długo się to pisało, bo emocje trudne. Złość jest okropnie trudna. dziękuje!

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń