czwartek, 22 września 2016

Tuż za progiem

Sobota rano. Wszystko idzie całkiem sprawnie. Jesteśmy po śniadaniu, ubrani. Dzieci prawie kompletnie ubrane. Pawełek przy piersi, zaraz możemy wyjechać na spotkanie z dawno niewidzianą znajomą, mamą dwójki dziewcząt. Bardzo cieszy mnie perspektywa najbliższych godzin. Starsze będą się bawić, młodsze pewnie jeść i spać, a my sobie porozmawiamy jak mama z mamą. Nie mogę się doczekać. Jestem pełna optymizmu i maksymalnie zmobilizowana organizacyjnie. Karmię Pawełka i spostrzegam niewyraźna minę Ani. Zaraz potem pada z jej ust zdecydowane „nie chce jechać. Chce zostać w domu. Chce się bawić w domu”. Myślę sobie, spokojnie, daj jej wyrazić swoje zdanie i modelowo kontynuuję rozmowę: „wolałabyś zostać w domu?”, choć przyznam, że jak tylko kończę zdanie z niepokojem myślę, co będzie jeśli potwierdzi. Ania potwierdza. Ja przez chwilę nic nie mówię. Z jednego ramienia Agnieszka Stein szepcze mi do ucha bym zauważyła potrzebę mego dziecięcia, bym dała prawo do wyrażenia opinii itd. Mam niestety jeszcze drugie ramie, a tam już przebrzydły potworek dźga mnie nieprzyjemnie w policzek przypominając jak bardzo mam ochotę jechać, jak bardzo chcę spotkania z koleżanką i już mi chucha i sapie do ucha nieprzyjemnymi emocjami. Nic nie mówię, myślę co dalej, ale Ania błyskawicznie spostrzega na mojej twarzy niezadowolenie. Potem robię to, co nie skutkuje, czyli próbuję przekonywać, bo ja wiem, że ona będzie się tam dobrze bawiła, ale przecież oczywistym jest, że w tej chwili nie jest w stanie przyjąć takiej perspektywy. W tym momencie moja dwulatka, komunikuje mi jasno na co ma ochotę, a na co jej nie ma. Zaczyna się nawet rozbierać z ciuchów „wyjściowych” i sugeruje mi bym zrobiła to samo („mamo zdejmij te spodnie, zdejmij bluzkę”). I ciach. Wzbiera we mnie złość. Mam ochotę powiedzieć stanowczym tonem: „ubieraj się. Jedziemy. Kropka.” Na szczęście jest sobota i jest z nami tatuś. Przytula lekko już zasmuconą Anię, która poczuła z pewnością konflikt interesów. Słyszę z drugiego pokoju, że będą zakładać Tulę (nasze nosidło) i wściekam się jeszcze bardziej bo chciałabym wyjść o czasie. Nie mam pomysłu jak pogodzić „moje chcę” ze „chceniem” Ani. Pytam więc Anię czy mam zadzwonić do cioci i odwołać spotkanie (trudno mi ukryć ogromniaste rozczarowanie w głosie). Ania na to, że nie, czym zbija mnie z tropu. Patrzę jak tuli się w tej Tuli do tatusia. Pytam czy tatuś ma ją zanieść tak do samochodu. Słyszę pełne ulgi, cichutkie „tak”. Tez czuję ulgę. Jedziemy, a potem wszyscy spędzamy wspaniale czas, a Ania nie prędko chce wracać do domu. Tak dzięki Ani, kolejny już raz poczułam słodki smak sytuacji "wygrana-wygrana". Kolejny raz poczułam, ze warto własnie tak. Nie zawsze tak jest.. Nie zawsze w pobliżu jest tata czyli nasza ostoja spokoju. Czasem jest tak, że nie tylko na twarzy, ale i w tonie głosu Ania czuje moje niezadowolenie. Czasem moje emocje wrzucają piąty bieg i mkną tak szybko, że daleko w tyle zostaje Jasper Juul i Agnieszka Stein. Zdarza mi się, że w kilka sekund płoną na stosie moje bliskościowe ideały z „księgą rodzicielstwa bliskości” w funkcji rozpałki. Zdarza się, że z ust płyną słowa, których żałuję przez wieki… Dopóki nie zostałam matką nie miałam bladego pojęcia, że można się nie zatrzymać w porę mimo tego ogromu miłości. Wydawało mi się, ze mam wszystko w głowie tak pieknie poukładane. Nie miałam pojęcia, że można w parę sekund stracić z oczu to ukochane, ufne i kochające dziecko. Dopiero teraz będąc matką wiem i przeraża mnie to, jak cieniusieńka jest granica. Jak jedno ostrzejsze słowo otwiera szeroko drzwi kolejnym. Jak srogi ton wpuszcza mnie w maliny beznadziejnych komunikatów. Jak szybko uruchamiają się, dobrze przecież znane w teorii, mechanizmy ludzkiego działania. Bo jak powiedziałam A to trzeba powiedzieć B… Bo skoro złoszczę się na moje najukochańsze dziecko, to przecież one musi być czemuś winne… i to wszystko w ułamkach sekund, w których głucha jestem na głos Jane Lidolff wołający z zaświatów. Kilka sekund, w których już nie słyszę jak Jasper Juul mówi, żebym wobec dziecka swojego nie robiła nic czego nie zrobiłabym wobec najlepszego przyjaciela. Zdarza się tak i nie ma w tym ani krzty wyrazu miłości. Kocham moje dzieci bezgranicznie, a jednak zdarza się przekroczyć granice. Wiem już, co jest za progiem beznadziejnych słów. Nie chcę wiedzieć, co jest za tym po „klapsie”. Nie mam cienia wątpliwości, że absolutnie nic dobrego być tam nie może. Nie sprawdziłam sama. Nie muszę. Sprawdził już Blog Ojciec (link) i badania na ponad 160 tysiącach dzieci. Nic dobrego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz