poniedziałek, 12 września 2016

Szczyt możliwości



Jesteśmy w schronisku na Szyndzielni. Nawet w największych zaspach śnieżnych droga nie zajęłaby nam nigdy tak długiego czasu. Docieramy na szczyt po 4, 5 godzinie marszu z licznymi postojami na Pawełkowe mleko, któremu każdorazowo towarzyszy rozplątywanie i zawijanie chusty na nowo. Ania podczas postojów generuje swoje zasoby pomysłowości, żeby się nie nudzić. Na szczęście na szlaku jest sporo atrakcji: jeżyny, patyki i fantastyczny kawałek kory drzewa, który z wielkim żalem zostawiamy na swoim miejscu, choć Ania pragnie zabrać go ze sobą. Ponieważ szczyt górski pozostaje dla małej podróżniczki jedną wielką abstrakcją, Ania odnajduje najbardziej odpowiednie do wspinaczki drzewo i zalicza swój osobisty Everest. Kiedy Pawełek znów chce pić, robi kupę, po czym jest głodny, a następnie znów robi kupę i w międzyczasie potrzebuje ramienia do odbicia, Ania wyczarowuje ze swego malutkiego plecaczka pieczołowicie pakowany ekwipunek „na czarną godzinę” czyli kolorowe kubeczki, maskotkę i ulubione w ostatnim czasie małe figurki w ilości kilkunastu sztuk. Kiedy postój się przeciąga, Ania układa swoje skarby na ściętym pniu i bawi się wyśmienicie. Równie mocno zajmuje ją kącik zabaw urządzony w schronisku, choć tylko do czasu obiadu, po którym ze wznowionym zasobem energii zdobywa kolejne szczyty wdrapując się na murek czy inną drewnianą ławę przed schroniskiem. Potem robimy jeszcze radosne „z górki na pazurki”, co i mnie dostarcza ogromnej porcji zadowolenia. 

Od czasów górskich wędrówek we dwoje wiele się zmieniło (o tym możecie tez poczytać tutaj). W dół zjeżdżamy kolejką, choć kiedyś taka forma była dla nas oczywistym dyshonorem. Zamiast suchego prowiantu raczymy się schroniskowym ciepłym jadłem, choć dawniej uznalibyśmy to za zbędny luksus. Kiedyś gnaliśmy ile sił w nogach pokonując naprawdę długie trasy, najlepiej w śniegu po pas i przy piętnastostopniowym mrozie, a teraz poprzestajemy na najmniej wymagającym szczycie… Jest mniej czasu na marsz, więcej na postoje, mniej miejsca w plecaku i więcej wydanego grosza… w termosie zamiast herbaty woda na przemycie niemowlęcej pupy, a na plecach lub brzuchu dodatkowe kilogramy w postaci naszych cudnych dzieci. Zmieniły się priorytety i ekwipunek. Niezmienna pozostała nasza miłość do gór. Na góry w sercu wciąż mamy tyle samo miejsca. Wszystko jednak zgodnie ze szczytem aktualnych możliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz