piątek, 24 lutego 2017

Pod prąd

Pod ciekawym tekstem na Blog Ojciec (link), pojawił się taki komentarz, że pewna mama nie pozwala dziecku swemu wchodzić po zjeżdżalni, bo kiedyś widziała, jak kolega stracił w ten sposób zęby. Oczywiście każda mama ma prawo dbać o bezpieczeństwo swych pociech na swój sposób i nikomu nic do tego, jednakowoż myśl o tak pojmowanym bezpieczeństwie zaplątała mi się w głowie, zawirowała tam i nie chce wyjść, a to oznacza, że powstanie nowy post.

Dziadek naszej Ani był kiedyś świadkiem jak starsza wnuczka złamała rękę zjeżdżając na sankach. Moja siostra w dzieciństwie złamała obojczyk zjeżdżając z górki na rowerze. Mój siostrzeniec doświadczył szycia wargi w wieku lat około czterech, uprawiając bardzo ekstremalny sport: nieco przyspieszony chód po panelach domowych. Jakbym się dłużej zastanowiła okazałoby się, że właściwie każdy sport, ba, każdy niemal ruch grozi uszczerbkiem na zdrowiu. Sama byłam mocno krytykowana za udostępnianie córce kredek około jej pierwszego roku życia, bo jak się dowiedziałam grozi to w przypadku upadku niechybnym wbiciem tegoż zabójczego narzędzia prosto w oko lub inne otwory twarzowe. Życie jest niebezpieczne. Można się przewrócić, połamać, otrzeć łokieć lub nos. Myślę jednak, że dużo bardziej niebezpieczne jest pozbawianie dziecka tych wszystkich „ryzykownych” doświadczeń, które … pozwolą mu lepiej dbać o własne bezpieczeństwo. Żadne tłumaczenia, wyjaśnienia i instrukcje nie ochronią dziecka tak, jak nauka „w terenie”. Nic nie zastąpi osobistego, namacalnego doświadczenia upadku, doznania tego, co dzieje się wówczas z ciałem. Doświadczenia zachwiania równowagi i próby powrotu do niej. Żadne „uważaj” nie pozwoli poczuć, czym jest mocny chwyt, pewny krok i własna siła. Każda wspinaczka, zdobyte drzewo, pokonana górka i zaliczony upadek niesie ryzyko i szansę na rozwój. Szansę na to, że kiedy nie będzie nas w pobliżu dziecko tez sobie poradzi, a na pewno będzie próbować, a być może znów odbierze ważną lekcję. Nie zabierajmy mu tej szansy. Dla jego bezpieczeństwa.

Osobiście pozwalam Ani wchodzić po zjeżdżalni, po uprzednim sprawdzeniu czy nikt nie zjeżdża z góry. Bezcenne wydaje mi się doświadczenie sporego wysiłku, w tym kilku niepowodzeń i poślizgnięć w drodze na szczyt zjeżdżalni. A widok satysfakcji na małej buzi po wysiłku, który się opłacił raduje moje serducho. Jestem tą niewygodną dla innych mamą bo moje dziecko robi to, na co "jest jeszcze za małe", wchodzi 'za wysoko" i tam gdzie może zrobić sobie 'krzywdę". Czymże jednak jest dezaprobata otoczenia w porównaniu z radosnym okrzykiem Ani "weszłam na sam szczyt!!", kiedy stoi na górze linowej piramidy lub gałęzi drzewa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz