wtorek, 28 lutego 2017

dobre wychowanie

Ania po raz pierwszy użyła wczoraj słowa „dziękuję”. Wiem, wiem, rozumielibyście mój pokłon nad tym wydarzeniem gdyby dotyczył 7 miesięcznego Pawełka! On jednak póki, co zajęty jest piszczeniem na wysokich tonach. Ja się jednak pochylam i pisze posta, bo do tej pory pozwalałam mojej córce nie mówić „dziękuję” we wszelkich sytuacjach w moim mniemaniu tego wymagających. Pozwalałam, choć oczywiście jakiś tam mały jegomość na mym ramieniu cedził mi do ucha przez zaciśnięte zęby „noooo, powiedz jej, że mówi się dziękuję”, zrugaj ją, że nie powiedziała, zapytaj retorycznie „no, co się mówi?!”. Nie mówiłam, choć sama dziękowałam adekwatnie do sytuacji, zgodnie z moim około trzydziestoletnim doświadczeniem życiowym. Opanowanie tejże „umiejętności” zajęło Ani jakieś 2 i pół roku, podczas których jak mniemam obserwowała, zbierała doświadczenia i wyciągała wnioski, żeby w dniu wczorajszym właśnie zaszczycić mnie bardzo adekwatnie użytym „dziękuję”.

Na wszystko przychodzi czas. Pawełek jest teraz na tym charakterystycznym etapie, gdy rodzicielska radość z dziecięcej sprawności w obracaniu się na brzuch gwałtownie znika podczas prób zmiany pieluchy w pozycji leżącej. Przed nami jeszcze etap „moje, moje” i „nie dam”, które tak, jak raczkowanie czy wkładanie przedmiotów do buzi, są po prostu etapami na drodze rozwoju. Wrzask i sprzeciw w obronie własności, nie są przecież przejawem złego egoizmu, który należałoby czym prędzej wykorzenić w trosce o dobre wychowanie. Są etapem, z którego dziecko stopniowo wychodzi, aby odkryć przyjemność dzielenia się i radość wspólnej zabawy. Wychodzi samo, bo taka jest kolej rzeczy, a nie, dlatego żeśmy je tak DOBRZE WYCHOWALI.
Ania w chwili obecnej bardzo chętnie a nawet rzekłabym, że z radością pokazuje swoje zabawki i dzieli się nawet najcenniejszymi skarbami, choć nigdy nie usłyszała, że tak należy robić, a co dla mnie bardziej zaskakujące z dużą wyrozumiałością podchodzi do młodszych towarzyszy zabawy, którzy jeszcze na ten etap nie wkroczyli. Przed nami powtórka historii z bycia „grzecznym” , kiedy Paweł wkroczy do piaskownicy, dlatego uczę się teraz od Ani, że dzieciom potrzebny jest czas. Potrzeba im też zaufać i nie ponaglać. 

Pewnie trening w rodzaju NO POWIEDZ ŁADNIE (tak, tak koniecznie ładnie, a nie brzydko) „DZIĘKUJĘ” nie czyni wiele złego, ale może odebrać radość i dumę, jakiej ja wczoraj doświadczyłam, kiedy nagle okazało się, że dzieci rzeczywiście uczą się przez obserwację dorosłych. Niby każdy wie, bo były o tym już jakieś memy i filmiki w necie, ale doświadczyć tego na własnej skórze, to dopiero gratka! Polecam, choć uprzedzam, że wymaga to ignorowania niewerbalnych nacisków na przykład w przypadku wręczania prezentu, a co więcej dużej dozy cierpliwości. Musicie też podjąć ryzyko, bo niektórzy twierdzą, że jak nie będziesz dziecku mówić, że ma mówić „dziękuję” i „proszę” to wyrośnie na człeka, co to nie wie, że istotą społeczną jest i pójdzie w świat taki źle wychowany nicpoń normalnie!
Ja się nie bałam i mam nagrodę. Ania nie tylko dzieli się, ale też od dawna sprawnie żongluje słowem „proszę”, a teraz jeszcze do kompletu „dziękuję”.
Na koniec ciekawostka z webinaru, w którym ostatnio wzięłam udział: takie badania były robione i okazało się, że 90% ludzi (dorosłych) dłubie w nosie! Strasznie źle wychowani, no nie? A najlepsze jest to, że nie robią tego ponieważ nikt im nie powiedział, że tak nie wypada/ nie trzeba/ nie ładnie, tylko zwyczajnie… coś im przeszkadza w tym nosie. Normalnie gmerają sobie tam, bo czują dyskomfort i chcą się go pozbyć. Takie ludzkie to, czyż nie?
Dziękuję za uwagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz